Białka oczu w gniazdach zmarszczek patrzą przed siebie, na nas. Pod nimi kobieta z włosami wyrywającymi się na wietrze uśmiecha się, opowiada coś, przejęta pozuje do zdjęć. Przyjmuje ciekawych wśród drewnianych rusztowań, podejmuje ich historiami. Podchodzę półgębkiem, bo nie lubię ulicznych tłumków, ale ten się właśnie przerzedza, dwie dziewczyny przede mną robią finalne zdjęcia komórkami.
Kobietę pstryknięcia trochę peszą, ale uśmiecha się, jest przez to jeszcze ładniejsza. Dopiero teraz widzę, że to jej twarz, w powiększeniu, wisi nad nami. Wielkie oczy, włosy spokojniejsze, niż kiedy tu stoi przed nami, załomki zmarszczek.
– To pani? – zagajam jakoś tak, wskazując plakat.
– Ale nie wyszłam najlepiej – odpowiada i podsuwa mi małą czarno-białą fotografię. – Tak wyglądałam wtedy...
Patrzę na śliczną dziewczynę, ma falowane jasne włosy. Na głowie furażerka, biało-czerwona opaska na ramieniu, za nią na wpół zrujnowana kamienica. Chłopak, którego zdjęcie mi teraz podsuwa, ma szerokie ramiona, ciemne brwi, jasne bryczesy. Dlaczego oni zawsze tacy piękni? Bogowie nie utytłani w błocie, a przecież ginęli rozerwani, zakłuci.
Kobieta stoi przede mną, oczy chłopaka patrzą ze zdjęcia z zagłębienia jej dłoni. Ona, łączniczka z Powstania Warszawskiego, ma 82 lata. On, wciąż 20-letni. Świetnie fotografował, to on dokumentował te chwile, na szczęście i jego ktoś uwiecznił. Zachwycam się nim, bezwstydnie, na głos, czy to ta potrzeba kontrastowania tego „ze śmiercią mu do twarzy”? Nie, przecież dobrze widzę, on taki jest, piękny, kiedy tak stoi i patrzy na nas z jednej z ulic Mokotowa.
– A gdzie na Mokotowie?