Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Koniec świata mandarynów

Kawiarnia literacka

W zamieszaniu wokół seksafery Dominique’a Strauss-Kahna przemknęła cicho wiadomość o innym francuskim skandalu.

Były minister edukacji Luc Ferry oskarżył innego ministra (nie podając wszakże, z obawy przed procesem o zniesławienie, jego nazwiska) o udział w orgii z nieletnimi chłopcami w Marakeszu.

Nie ma większego znaczenia, czy jakiś polityk rzeczywiście został przyłapany w trakcie orgii (stawiam dolary przeciw orzechom, że jakiś został) i czy chodzi o tego samego ministra, który niedawno nieopatrznie przyznał się w autobiografii do seksturystyki, a potem wycofywał się rakiem, że „chłopcy byli pełnoletni”. A on się, zapewne, nie zaciągał. Chodzi raczej o to, że orgia w Tajlandii czy w Maroku jest kolejną odsłoną „zabicia mandaryna”.

Rastignac, kuszony przez arcyłotra Vautrina, podczas jednej z przechadzek pyta swojego kolegę Bianchona o etyczną zagwozdkę z pism Rousseau. Pytanie to sięga samej istoty człowieczeństwa i empatii: co byś zrobił, gdybyś mógł zyskać fortunę za sprawą śmierci jakiegoś starego chińskiego mandaryna i gdybyś mógł go zabić bez żadnych konsekwencji ani wysiłku, jedynie siłą woli? Czy poświęciłbyś go dla swojego szczęścia?

Nie ma większego znaczenia, że Balzac się pomylił (co zresztą często mu się zdarzało) albo celowo przypisał swój pomysł oświeceniowemu filozofowi – bowiem dylemat nie został wcale wzięty z Rousseau, ale jest raczej odbiciem wątpliwości Adama Smitha, który pytał, czy ktokolwiek w Europie przejąłby się wielkim trzęsieniem ziemi w cesarstwie Chin, i odpowiadał sobie, że każdy bardziej dba o własny mały palec niż o miliony ginące w dalekim kraju. Ważny jest sam problem: na ile odległość i związana z nią bezkarność (a przynamniej poczucie bezkarności) wpływa na nasze etyczne wybory?

Polityka 33.2011 (2820) z dnia 09.08.2011; Kultura; s. 80
Oryginalny tytuł tekstu: "Koniec świata mandarynów"
Reklama