Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Karnet na życie

Kawiarnia literacka

Żyjemy w kulturze szczupłego ciała i zgrabnej sylwetki. Jak się nie uprawia sportu, to tak, jakby się nie znało wina Pugnitello lub czerwonej podeszwy Louboutina.

Nie ma rady, należy ćwiczyć coś. Gdzieś się za grube pieniądze zmęczyć, ale dzięki temu być szczupłym. W miejscach kultury fizycznej roi się od ludzi z brakiem wszystkiego niepożądanego (brzucha, ud, pośladków, włosów, kompleksów i żylaków). Miejsca te nie przypominają naturalnego dla introwertyków środowiska wyciszenia. Wszędzie huczy głośna muzyka i nie ma śladu filharmonii. Zamiast regałów z książkami – szafki na kluczyk, zamiast rachitycznych okularników – sapiące drechy. Szaleństwo! Ale co tam, myślę sobie, młoda jestem. Idę poćwiczyć, w końcu postmodernizm mówi o frywolnym mieszaniu światów, a ja nigdy inteligenckich aspiracji nie miałam. To się wyszczuplę bez obciachu. Poza tym pamiętam o Halinie Konopackiej, która nie tylko zdobywała medale na olimpiadach, ale publikowała również poezję. I to gdzie – w „Przeglądzie Sportowym”. I kto go redagował – Kazimierz Wierzyński!

Mając w pamięci wyżej wymienione fakty ruszyłam na zajęcia. Już w szatni poczułam, że to był błąd. Pospiesznie włożyłam krótkie spodenki i koszulkę, tak zgrabnie, aby nikt nie widział moich fałd na brzuchu. Gest wyćwiczony do perfekcji: jedną ręką zdejmujesz, a drugą zakładasz. Klasyka. Jeszcze tylko butelka wody, zdjęte bransoletki i kolczyki. Oddech. Dobra, idę, bez przesady, to tylko sala ćwiczeń, nic mi się nie stanie, sport to zdrowie, Konopacka czuwa.

Bach! – pierwszy szok i niedowierzanie. Smukłe dziewczęta stojące na środku, ich ciała przechodzą od podłogi do sufitu w linii prostej. Niezmącona cellulitem skóra obleka kości ludów pierwotnych i delikatnie lśni w blasku jarzeniówek.

Polityka 41.2011 (2828) z dnia 04.10.2011; Kultura; s. 79
Oryginalny tytuł tekstu: "Karnet na życie"
Reklama