W większości są to teksty niespecjalnie ciekawe, wpisujące się w szeroki nurt naszego narodowego sportu, czyli narzekactwa: a to że dziura na Pitulickiej, róg Pypciowej, a to że psie kupy na trawniku, a że straż miejska nie przyjechała, że wyrażam oburzenie z powodu, a także że „w cywilizowanym kraju” to czy tamto z pewnością by się nie zdarzyło. Lecz między mnóstwem zwykłych jojczeń i lamentów trafiają się prawdziwe perełki, jak list pani Grażyny do stołecznej „Wyborczej”.
Uwagę moją zwrócił już błyskotliwy odredakcyjny tytuł: „Trupie czaszki przy placu zabaw: sztuka czy skandal?”. Manichejski iście dualizm, dramatyczna alternatywa, tertium non datur, albo rybka, albo pani prezesowa. Od razu pomyślałem sobie o innych tytułach: „»Śniadanie na trawie«: sztuka czy skandal”? Ale mniejsza o to, przejdźmy do meritum.
Otóż w Parku Szczęśliwickim stoi sobie, jak się dowiaduję z listu oburzonej czytelniczki, szalet. Nieczynny zresztą. I został on, za zgodą władz dzielnicy, pomalowany przez grafficiarzy (graffiti – dodam – nie jest artystyczną miłością mojego życia, ale na dekorowanie opuszczonych budowli nadaje się w sam raz) w „odrażający – jak pisze czytelniczka – sposób […] w bezpośredniej bliskości placu zabaw dla malutkich dzieci pojawiły się trupie czaszki, agresywne, cmentarne i depresyjne motywy”. Pani Grażyna, która „chce światła, ładu i porządku”, kategorycznie domaga się „dla dobra społeczeństwa” usunięcia czaszek, „zamalowania straszydeł”, dzieci bowiem „staramy się otaczać ciepłymi kolorami […] marzymy o humanitarnym społeczeństwie, wysokiej kulturze, wspaniałych ideach.