34-letnia kobieta – której codziennym doświadczeniem jest nie tylko wychowywanie gromadki dzieci, ale wytrzymywanie kolejnych zatrzymań, rewizji i nalotów, słowem: drobnych i większych złośliwości, które wymyśla niestrudzona Służba Bezpieczeństwa – zostaje przeniesiona w zupełnie inną rzeczywistość. W zastępstwie swojego męża, któremu władze nie dały paszportu, jedzie do kapitalistycznego Oslo. I tam w zasobnym wnętrzu, na tle monumentalnych fresków, między ważnymi panami w garniturach wygląda, taka drobna w ciemnym kostiumie z białą bluzką (rozczulająca jest ta falbanka pod szyją!), jak grzeczna uczennica, która przyszła po świadectwo z czerwonym paskiem.
Z wszystkich tych fotografii promieniuje godność, biorąca się z codziennej harówy, z wytrzymywania przeciwności losu, z walki o wolność. Powiedziała sobie, że jedzie tam jako „reprezentantka polskich kobiet”, co oznaczało dla niej „nie żony panów komunistów, żyjące w luksusowych warunkach, lecz te zwykłe Polki wychowujące dzieci, pomagające mężom, próbujące poradzić sobie w trudnym czasie, w jakim wtedy znajdowała się Polska”.
Blisko 30 lat później ta sama kobieta, zapytana w radiu TOK FM o związki partnerskie, mówi tak oto: „O, mój Boże, dokąd my zmierzamy? Żadnych zasad. Skoro są razem, to po co to nagłaśniać? Chodzą po ulicach, nikt ich nie zaczepia. Daj im Boże jak najlepiej”.
Zamurowało mnie. Skoro są razem, to po co to nagłaśniać? – mówi kobieta, która przez całe swoje życie odmienia przez wszystkie przypadki: mój mąż, mojego męża, z moim mężem, o moim mężu.