Wakacje, w zamyśle odpoczynek, to czas, by dać się odgiąć twarzy z fałd fałszywych uśmiechów, które rozdajemy przez cały rok jako zwierzęta uspołecznione. Jestem z tych psów husky, którym niezbyt podoba się w zaprzęgu. Lubię uciec. Ale jako rodzic czuję, że aby dobrze odchować młode, należy im pokazać większą grupę i rządzące nią – jednak wilcze – prawa (przepraszam na łamach wszystkie wilki).
Co nas nie zabije, to wzmocni. Wspólny wyjazd dzieciatych par może zaowocować przyjaźnią lub rozbiciem małżeństwa, nowym przepisem na konfitury lub inspiracją, w efekcie której powstanie film taki jak „Rzeź” Polańskiego; przysięgą, że „za rok to już na pewno bez nich” albo felietonem.
Oczywiście nie wszystkie wyjazdy z przyjaciółmi wyglądają jak przepis, który podam. Papuguję trochę dziecko znajomych, które namiętnie fotografuje swoim iPadem (wersja druga, unowocześniona), po czym za pomocą specjalnego programu tak zniekształca twarze, że ludzie wyglądają jak upiory. Skaza psychiczna czy szczerość dziecka wołającego: „Ej, król jest nagi!”?
Wspólny wyjazd z przyjaciółmi – nazwijmy go WWZP – zaczyna się przyjemnie: oto pary zajeżdżają w głuszę tłustymi samochodami… Zatrzymajmy się na chwilę i rozbijmy to zdanie, niczym wakacyjny namiot, na czynniki pierwsze: pary – bo w pojedynkę wypada się gorzej, zwłaszcza w pewnym wieku, będąc pewnej płci (nieszczęsnej żeńskiej). Czterdziestka nie do pary musi sobie zorganizować wyjazd z koleżanką, najlepiej „Wakacje w siodle”. Głusza – niezbędny czynnik wypoczynku, pobyt tam przemyca informację, że letnicy są z miasta, gdzie, jak wiadomo, jest sto razy lepiej niż na wsi, no i prestiżowo.