Bo z definicji gatunku wynika, że felieton może być o czymkolwiek, od nagniotków na palcach u nóg po wielką politykę światową uprawianą z teściem, ale należy pisać o tym, o czym się naprawdę właśnie myśli. A tu blokada. Miliony tematów i nic do dodania na żaden z nich. A że najlepiej pisać o tym, co nas akurat zaprząta, to, nie da się ukryć, zaprząta mnie właśnie potężna blokada twórcza uniemożliwiająca mi postawienie pierwszych zdań o czymkolwiek innym. No to będzie o blokadach. Przynajmniej twórcy przeczytają.
Blokada twórcza przychodzi nagle po okresie literackiej prosperity, kiedy to „samo się pisało” i jak już przyjdzie, to unieważnia sobą wszystkie dotychczasowe dokonania. Co z tego, że kiedyś się lekko i łatwo pisało, skoro już się nie pisze. Charakterystyczne dla blokady jest to przeświadczenie, że skoro teraz nic a nic, pustka, ciemno, zimno, biała kartka w Wordzie, naciskanie bez sensu iksów, to tak już będzie zawsze, więc co z tego, że się kiedyś pisało. Nie jesteś wart tyle, co twoje dzieła sprzed lat, jesteś wart tyle, ile umiesz dziś! Tak już będzie zawsze, jesteś skończony, Witkowski, niech się twoi wrogowie cieszą i zacierają ręce. Koniec z kasą i koniec ze sławą, już Joanna Bator jest gwiazdą, a ty możesz najwyżej jeszcze zrobić sobie jakiś wieczorek autorski w Pcimiu, tam jeszcze będą ci bili brawo. I wszystko przez to, że felieton miał być oddany na poniedziałek, a tu już jest dwunasta w nocy, piąta kawa i nic. Nic. Nic. Jak zatwardzenie. Siedzi dziadek na kiblu w domu starców i rodzi. A w kolejce inne dziadki czekają. I w końcu słyszą „chlup” i krzyczą przez drzwi „gratuluję!”, już się szykują do desantu, a tu odzywa się z kabiny załamany głos: „to tylko sztuczna szczęka”. Nie umiesz urodzić tekstu, Witkowski, to poopowiadaj Państwu stare kawały, które już znają, Państwo cię lubią, to ci wybaczą.
Pisarz, który stwierdza nagle, że nie potrafi pisać, jest żałosny jak żigolak, co to wykłócał się o cenę usługi, powołując na swoje słynne rozmiary, a tu w łóżku klops, stres, blokada, klientka się śmieje, jak w tym filmie „Nocny kowboj”. Nie umiesz pisać, to poopowiadaj Państwu stare, dobrze im znane filmy. Leży sobie więc w łóżku klientki wielki blondyn i załamany, im bardziej się stara, tym bardziej nie może, a wszelkie propozycje typu „rozluźnij się” tylko go dobijają. Bo już czuje, że na tę blokadę żadne tam masaże czy rozluźnij się nic nie pomogą. Wysyła z mózgu sygnały do swojego aparatu, ale krwi nie wyśle. Wstyd!
Blokada pojawia się nagle, znikąd i żywi się wstydem, im więcej będziemy się wstydzić, tym bardziej ta roślinka będzie kwitła. I żywi się lękiem. Przed utraceniem daru, który się sobie uzurpowało. I lękiem przed degradacją, bo czym jesteśmy my, pisarze, my, żigolaki, bez naszego daru? Z darem, o tak, życie jak w Madrycie. A bez daru? Uzurpatorzy, którzy usiłują oszukać swoich fanów, wydając „na przeczekanie” stare felietony pod mylącym tytułem, sugerującym, że to nowa powieść?
Mniejsza o małe blokady felietonowe, ale co zrobić, kiedy od wydania książki minęły już dwa, trzy lata, wszyscy myślą, że kończymy już następne dzieło, a tu tylko imię i nazwisko w lewym górnym rogu i kursor miga powoli, dostojnie? I napoczynamy, i wywalamy, i znowu! Kolejne pliki, „powieść 1”, „powieść 2”, a energii na to idzie tyle, że gdyby wychodziło, pół książki można by napisać! I niby kartka w Wordzie jest biała, a tu robi się przezroczysta, a raczej staje się lustrem, w którym odbija się nasza zawstydzona twarz. To musi być naprawdę głupia mina i chciałbym, żeby mi monitor w takim momencie zrobił zdjęcie, chciałbym zobaczyć swoją twarz w chwili, kiedy muszę pogodzić się z impotencją i wyłączyć komputer bez jednego nowego zdania. Jak mówię: zawsze wydaje się, że tak będzie już zawsze, że to się już nie przesili. Z doświadczenia, ze swojego „Dziennika” wiem, że zawsze tak się zdawało i zawsze się w końcu przesilało. Teoretycznie więc wiem, że im większa teraz blokada, tym większe natchnienie później (staroświeckie to słowo, ale adekwatne). Wiem, ale lęk i wstyd sprawiają, że i tak nie wierzę. Tak, jak kiedy ktoś się panicznie boi latać samolotem, a inni pokazują mu statystyki, że to najbezpieczniejszy środek lokomocji i on wie, na głowę wie, ale serce jego w to nie wierzy i lęki się nie uśmierzają. Bo co z tego, że w ostatnim roku w katastrofach samolotów zginęło tylko 250 osób, skoro każda z tych osób też była poinformowana o statystykach, też pocieszała się tym, co my, i co z tą wiedzą w chwili spadania samolotu?
Niektórzy uważają, że blokady twórcze są wspaniałe i że ponoć nie zdarzają się grafomanom, więc stanowią coś jakby gwarancję talentu. Zaczekajcie na moje dzieło dziesięć lat, bo ja mam blokadę, a nie jak ten czy tamten, co rok prorok, wydaje badziewie. Dobrze, zgodzę się, o tyle, o ile potrzebne pewnie do czegoś są również wojny i śmierć. Co nie znaczy, że są fajne. Są na maksa, meganiefajne!
Jak sobie z tymi blokadami radzić? Zrezygnować z irytujących i nieudanych prób napisania czegoś i przeczekać? Czy właśnie pisać na siłę, wciskać na chama? Jako że blokady trwają tak długo, jak nasz z nich wynikający wstyd i lęk (słowem – niezbyt długo), każda metoda na dalszą metę się sprawdza. Na olimpiadzie polonistycznej, na której byłem w liceum, nikt nas nie pytał, czy mamy blokadę, należało usiąść i w ciągu trzech godzin spłodzić wypracowanie swojego życia, bez względu na to, czy się przespało tej nocy godzinę czy godzin dwanaście. I tu, na olimpiadach, na maturach, blokadzie dobrze robi sytuacja przymusu. Nie gadaj mi teraz o blokadach, tylko pisz, bo licznik bije – mówimy do siebie i siłą pokonujemy blok. Stres i trema, jak aktorom w teatrze, pozwala nam wyzwolić energię, czerpać ją nawet z lęku, wstydu i zmęczenia. I to jest piękne uczucie. W ogóle czy bez blokady byłaby satysfakcja? Kiedy już powieść zaczyna wychodzić, kiedy już się czuje, że trzyma się byka za rogi, że teraz dalej już będzie łatwo, że tego się już nie da spieprzyć... Żal wtedy trochę czasu zmarnowanego podczas blokady, energii włożonej w zaczynanie wciąż coraz bardziej surrealistycznych i beznadziejnych kawałków. Tylko czy ta energia rzeczywiście została zmarnowana? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że mimo blokady felieton wyszedł.
Michał Witkowski – pisarz, mieszka we Wrocławiu. Debiutował zbiorem opowiadań „Copyright” (2001 r.), wydał powieści: „Lubiewo” (2005 r.), „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” (2007 r.), „Margot” (2009 r.) oraz kryminał „Drwal” (2011 r.) i zbiór opowiadań „Fototapeta” (2006 r.). Obecnie pracuje nad kryminałem „Zbrodniarz i dziewczyna”, który ukaże się w maju 2014 r.