Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Centrum jest gdzie indziej

Recenzja książki: Wolfgang Büscher, "Podróż przez Niemcy"

Delikatnie o prowincji.

Wolfgang Büscher wyrusza w kolejną wędrówkę. Poprzednia, śladami dziadka, wiodła z Niemiec do Rosji i została opisana w wydanej także w Polsce (2004) książce „Berlin - Moskwa. Podróż na piechotę", najnowsza prowadzi wzdłuż niemieckiej granicy, a autor nazwał ją „Podróżą przez Niemcy".

Tytuł mógłby sugerować, że autor spróbuje odkryć i opisać to, co typowe dla naszych zachodnich sąsiadów. Tymczasem nic bardziej mylnego. Büscher omija metropolie i koncentruje się na prowincjonalnych miasteczkach i wioskach, penetruje miejsca najbardziej oddalone od centrum, gdzie tkanka niemieckiej tożsamości niemal zanika w konfrontacji z Innym zza granicy, bliższym często niż rodacy. Prowincja, przez którą Büscher podróżuje, zmienia się z każdym kolejnym przystankiem autobusu, pociągu lub pieszej wędrówki, materiału jest więc sporo, a każde miejsce domaga się osobnej opowieści.

Mimo formy relacji z podróży nie jest to książka reporterska i zaznacza to pisarz już w inicjalnej opowieści zatytułowanej „Pewnego dnia wskoczyłem do zimnego Renu". Mowa w niej o mitycznym świetle, które otacza rzekę. I właśnie mityczność okaże się najważniejszym elementem opisu, chodzi przecież o tereny zapomniane, niezbadane. A im mniej znana miejscowość, tym historie dziwniejsze, oparte na plotce czy anegdocie - trudne do zweryfikowania, nieprawdopodobne.

Miejsca, które odwiedza Büscher, mają swoich bohaterów, na przykład o przemytniku Orlando każdy z mieszkańców okolic, w których żył, coś wie, każdy o nim opowiada. Jednak legenda przemytnika-siłacza została też już włączona w oficjalną historię - w opowieść o muzeum, do którego kupiono kilka z trofeów Orlanda. Pisarz wzdycha więc: „I tak skończył się wielki, dziki Orlando - w muzeum".

Dodajmy, że to muzeum w Oberstdorfie, a opowieść pochodzi z góry Baad.

Reklama