Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Podróż przez Niemcy"

Pewnego dnia wskoczyłem do zimnego Renu.

Ludzie powiadają, że nad dolnym Renem unosi się mityczne światło. Coś jakby opary, lekko błękitne, a mgła jaśnieje od środka, nawet jesienią, w takim dniu jak dzisiaj, z którego niebo wyssało wszystkie kolory, jak gdyby były trucizną. Horyzont, łąki wokół Renu, barki na rzece - wszystko pływało w tym mlecznym antyświetle. Wysoki most w dole rzeki wydawał się jedynie rozmazanym zarysem we mgle, miasto na drugim brzegu przypominało szkic ołówkiem z dawno zapomnianej książki.

Chyba się zdrzemnąłem. Otworzyłem oczy. Siedziałem nad brzegiem Renu niedaleko Holandii, przy osiemset pięćdziesiątym drugim kilometrze rzeki. Siedziałem na kamieniu i przyglądałem się barkom płynącym gęsto jedna za drugą, płaskim i długim. Tkwiłem tu już przez cały dzień i czekałem na znak - by konwój wreszcie się przerwał. Był to pierwszy dzień mojej podróży.

Na łąkach byłem zupełnie sam, oprócz mnie tylko kilka krów. Najbardziej odważna oddalała się właśnie od grupy, chciała się napić. Ren pozwalał jej na to. Już nie obchodziło go to, co się dzieje na brzegu, falował w kierunku swojego zatracenia i rozszerzał się niby jezioro.

W końcu konwój się przerwał. Ani statku więcej. I otworzyła się przede mną luka, wystarczająco duża, bym się nie obawiał, że zostanę wciągnięty pod kolejną barkę, która z pewnością za jakiś czas nadpłynie. Ren dawał mi dwadzieścia minut, może nieco więcej.
Szybko się rozebrałem, koszula, spodnie, buty, a kiedy już biegłem po piasku i żwirze, widziałem kątem oka, jak krowa pijąca z Renu zerwała się nagle wystraszona i groteskowym galopem pognała z powrotem do reszty.

Dech mi zaparło. Jeszcze nigdy nie pływałem w tak lodowatym zimnie, w tak wielkiej rzece. Czułem jej moc. Nie mechaniczną siłę morza, które wyrzuca z siebie falę za falą z uporem fabryki - było to raczej bulgoczące ciągnięcie, ciche, lecz nieubłagane.

Reklama