W ciągu paru minut wszyscy się rozeszli – ze znużeniem i smutkiem oddalili się od najmniej lubianej czynności naszego gatunku – i pozostał sam”. Dodajmy od razu – pozostał w grobie. Jak widać, napisana w 2006 r. powieść Philipa Rotha „Everyman” zaczyna się niebanalnie, od pogrzebu głównego bohatera. Z rozrzuconych na dalszych kartach powieści szczegółów jego biografii można ułożyć obszerny nekrolog.
Urodził się w 1933 r. w rodzinie żydowskiego jubilera z Nowego Jorku, umarł mając lat 71, czyli w 2004 r. Pracował w branży reklamowej, gdzie miał spore osiągnięcia, ale dopiero przeszedłszy na emeryturę w wieku 65 lat mógł zająć się tym, co lubił najbardziej, czyli malowaniem, z czasem jednak tracił entuzjazm. Zaczęło go bowiem zawodzić ciało. Nigdy nie był okazem zdrowia (w przeciwieństwie do starszego o sześć lat brata), lecz nie spodziewał się tego, co właśnie go spotkało: „Żenił się trzy razy, miał kochanki, miał dzieci, miał ciekawą pracę, w której odnosił sukcesy – i oto nagle głównym celem jego życia stały się uniki przed śmiercią, a całą treścią życia – rozkład ciała”. Jeszcze się nie poddaje, próbuje na przykład nawiązać znajomość z młodą, piękną dziewczyną uprawiającą jogging, która wykazuje zainteresowanie, bierze nawet ochoczo karteczkę z jego telefonem, ale już nigdy więcej się nie pokaże – zmieni trasę porannych biegów.
Przed kolejną operacją prosi lekarzy o pełne znieczulenie, które okaże się ostateczne. Ale był już na ten moment nieźle przygotowany. Naprawdę najskuteczniejszym znieczuleniem przed śmiercią jest bowiem starość.