Ta, o której często myślimy i jeszcze częściej zapominamy, o której wiemy, lecz w którą nie wierzymy – śmierć – nigdy nie znalazła się w centrum zainteresowania filozofów i teologów; pierwsi wykreślili ją z katalogu ludzkich doświadczeń (bo „nie jest zdarzeniem w życiu”, by przytoczyć Wittgensteina), drugich bardziej niż sam moment przejścia intrygował jego rezultat – „tamta strona”, tak czy inaczej odmalowywana wieczność. A zatem ambitne zadanie mówienia o śmierci jako doświadczaniu niedoświadczalnego stoi przed literaturą – oto teza wyjściowa zbioru szkiców Stanisława Rośka „[nienapisane]”.
Rozpoczynają go ciemne epifanie masek pośmiertnych, przewartościowujące filozofię twarzy Lévinasa, maska bowiem nie jest już obrazem osoby, ale „pustym miejscem, ziemią niczyją, którą każdy, kto żyw, może zawładnąć”, a także – chce się dopowiedzieć – lekcją szacunku dla własnej i cudzej cielesności. Później dostajemy tekst o twarzy Piłsudskiego, będącej maską żywą, ikoną, dobrem narodowym. Prawdziwie odkrywcze i pasjonujące są studia o Schulzu (jako fizjonomiście), Peiperze (jako twórcy totalnym, wierzącym w wysłowienie rzeczywistości) oraz Białoszewskim (jego śmierci za życia), w których styl Rośka nabiera rozpędu i – mimo charakterystycznej suchości – ujmuje elegancką precyzją. Polecam też, szczególnie niektórym kolegom po piórze, rozprawkę „Czy poeta powinien dać się portretować?” i zarysowany w niej dylemat: „Pozostać wiernym czystej poezji, słowu czy, zdradziwszy je, walczyć o miejsce w ikonosferze?