Opowiadania Idy Fink to przykład prozy krystalicznej. „Wiosna 1941” zbiera utwory znane i publikowane wcześniej w „Skrawku czasu”, „Śladach” czy „Odpływającym ogrodzie”. Przy powtórnej lekturze podobnie porażają. Fink nie jest jeszcze w Polsce tak znana, jak na to zasługuje. Pisarka mieszka w Izraelu od 1957 r. Przyjechała do Polski dopiero po 37 latach. Nie chciała wrócić w rodzinne strony. Za to jej proza sama w sobie jest nieustannym powrotem. Często we śnie, w którym nie można wydostać się z obozu, prowadzą do niego wszystkie drogi. „Siedziałyśmy na trawie, Natalia, Masza i ja, pod czereśnią pełną ciemnych, słodkich owoców, w sadzie ciasnym i zacisznym” – tak sielsko zaczyna się „Popołudnie na trawie”.
Jej opowiadania krążą wokół tematu Zagłady, ale tak naprawdę Fink opisuje cały świat: znajdziemy tu portrety ocaleńców i małych miasteczek zamieszkanych przed wojną przez Żydów, pierwszą miłość i utratę złudzeń. Sny, obrazki z życia: Agafia o oczach jak marynowane grzybki szykuje pierogi, dziewczynki siedzą na progu ogrodu. Przepływają kolejne pory roku. W ogrodzie trwa „taniec owocobrania”. Przyroda jest intensywna, podobnie jak uczucia – wyostrza je ciemne tło: wywózki, obozy, śmierć. Fink pisze oszczędnie, niemal szkicuje fabułę, a jednocześnie sprawia, że widzimy i czujemy. Jesteśmy blisko bohaterów: Aliny, która bała się wyjść na miasto, blisko dziewczyny, która czekając na wywózkę czyta w zapamiętaniu powieść „Jan Krzysztof”, czy żydowskiego policjanta, który wyprowadza swoją dawną nauczycielkę francuskiego, szaloną Titinę.