Gangsterzy w jarmułkach
Recenzja książki: Michael Chabon, Związek żydowskich policjantów
Przewrotna powieść Michaela Chabona to gratka dla amatorów czarnego kryminału i cierpkiego humoru żydowskiego. Cmoknąć z podziwu można już po pierwszym zdaniu „Związku żydowskich policjantów”: „Od dziewięciu miesięcy Landsman gnieździ się w hotelu Zamenhof i jak dotąd żaden ze współmieszkańców nie padł ofiarą morderstwa”. Jednak już drugie zdanie pozwala domyślać się, że Zamenhof to nie Ritz: „A teraz ktoś wpakował kulę w łeb gościowi z 208, który podawał się za Emanuela Laskera”. Nieżyjący od lat Lasker był geniuszem szachowym, kim więc był nieboszczyk z 208?
Wiecznie skacowany detektyw Landsman wnet odkrywa, że trup z 208 w młodości nieźle się zapowiadał, bo uważano go za mesjasza, ale skończył jako ćpun i gej. Długi żydowski nos prowadzi Landsmana na dwór przywódcy chasydów, którzy – jak przystoi na reprezentantów światowego żydostwa – rządzą połową Alaski. Bo to na Alasce schronili się wszyscy ocaleni z Holocaustu Żydzi i syjoniści wygnani z Palestyny po daremnej próbie stworzenia w 1948 r. Państwa Izrael. Ale i temu ostatniemu na świecie sztetlowi pisana jest zagłada. Ten brawurowy kryminał ma w sobie chandlerowski klimat, ale i ducha Singera. Chabon przedstawia świat alternatywny, w którym dogorywa żydowski język i tradycja. Nie jest więc to powieść tak błaha, jakby się mogło wydawać. To wariacja na temat żydowskiego losu, samotności i szaleństwa. Chabon ma wyobraźnię i świetne pióro, nic więc dziwnego, że w Ameryce obsypywany jest nagrodami, a Etan i Joel Coenowie zamierzają sfilmować „Związek”.
Michael Chabon, Związek żydowskich policjantów, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, W.A.B. Warszawa 2009, s. 452