Muzyka

Supergrupa nie całkiem super

Recenzja płyty: Royal Southern Brotherhood, "Royal Southern Brotherhood"

materiały prasowe
Muzyka jest wypadkową zainteresowań poszczególnych członków zespołu. Mamy tu więc i bluesa, i rocka, i nawet santanopodobne kołysanie.

Royal Southern Brotherhood – to brzmi poważnie i zobowiązująco, tym bardziej że na okładce płyty obok nazwy zespołu umieszczono jeszcze złotą królewską koronę. Tak dumnie prezentujące się Królewskie Braterstwo Południa tworzą muzycy o sporym dorobku i dobrych rodowodach. Jest tu przedstawiciel klanu Neville’ów, najmłodszy z czterech braci, Cyril, syn sławnego Gregga Allmana, Devon, jak również szczycący się bogatym dorobkiem indywidualnym (sześć płyt solowych) bluesowy gitarzysta Mike Zito. Wspomagani przez sekcję rytmiczną, nagrali swoją debiutancką płytę w studiu (oczywiście) w Luizjanie.

Muzyka jest wypadkową zainteresowań poszczególnych członków zespołu. Mamy tu więc i bluesa, i rocka, i nawet santanopodobne kołysanie. Nazwiska i reputacja członków RSB zapowiadały prawdziwe muzyczne wydarzenie. Owszem, wszystko jest superprofesjonalnie wykonane i doskonale brzmiące. Troszeczkę brakuje tylko tej specyficznej iskry, czyniącej z produkcji porządnej porywającą. Ale to przecież dopiero debiut.

Royal Southern Brotherhood, Royal Southern Brotherhood, Ruf

Polityka 28.2012 (2866) z dnia 11.07.2012; Afisz. Premiery; s. 61
Oryginalny tytuł tekstu: "Supergrupa nie całkiem super"
Reklama