Polska publiczność bardzo ją lubi, jej piosenki docenia też krytyka na całym świecie, ale ambicje dają znać o sobie i czwarty album mieszkającej już za oceanem Szwedki, zatytułowany „So Sad So Sexy” to zupełnie inna stylistyka. Zestaw przygotowany przez amerykański zespół producentów – z laureatem Grammy Jeffem Bhaskerem (prywatnie ojciec syna Lykke Li) – przynosi mocno podbite basem utwory współczesnego R&B, które każą patrzeć na Li jako konkurencję dla Rihanny. Bohaterka oddała sporo oryginalności za potencjalny sukces na amerykańskich listach bestsellerów. Jej piosenki dalej mają niemało uroku, dyskretnie nawiązują momentami do złotej ery popu, do czasów wczesnych nagrań Madonny („Two Nights”), dominantą niezbyt długiego albumu jest jednak ów smutek. Może upozowana melancholia, trochę sexy – jak w tytule – a może przy okazji (jak w „Better Alone”) znak czasów, mniej naiwnych, bardziej samotnych.
Lykke Li, So Sad So Sexy, RCA