Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Muzyka

Antony and The Johnsons: kontemplacja zamiast eksperymentów

Recenzja płyty: Antony and The Johnsons, The Crying Light

Opowieści o alienacji

Nowa płyta Antony'ego and The Johnsons wywołuje mieszane uczucia. A oczekiwania były ogromne. Drugi album przyniósł im sławę, nagrody i uznanie. Lider projektu Antony Hegarty stał się jedną z centralnych postaci alternatywnego popu. Wokół niego zaczęli krążyć artyści tej rangi, co Björk, Lou Reed, David Tibet, Coco Rosie, Jamie Saft czy Marc Almond. A wszystko to za sprawą świeżości jego propozycji, zarówno muzycznej, jak i tej kulturowej. Okazało się, że intymne do granic ekshibicjonizmu opowieści transseksualisty o odrzuceniu, rozdarciu i zagubieniu są w stanie chwycić za serce nie tylko osoby zainteresowane sztuką queer oraz że obok niezwykłego głosu, charakterystycznej maniery wokalnej, oryginalnego stylu, dramatyzmu i emocjonalnej głębi nie sposób przejść obojętnie. Może to oznaczać zarówno zachwyt, jak i irytację. Ale czy istnieją bardziej pożądane reakcje publiczności?

Hegarty nie spieszył się z nową płytą. Ze współpracy z wyżej wymienionymi artystami, a także z tymi mniej znanymi, jak My Robot Friend, czy Hercules Love Affair, narodziły się utwory, które pokazały różnorodne, dotąd nieznane oblicza Antony'ego. Bywało, że dalekie od tego powszechnie znanego - podniosłego, kameralnego, sentymentalnego. Teraz zaprezentował się także jako wykonawca muzyki tanecznej oraz tej o eksperymentalnym zacięciu. Nic dziwnego, że wielbiciele wiele obiecywali sobie po nowej płycie. Obiecywali sobie przede wszystkim zaskoczenie.

I zawiedli się. Co prawda, artysta porzucił ton intymnych opowieści o alienacji i skupił się na jedności, jaką odczuwa z przyrodą, urozmaicił muzykę orkiestrowymi aranżacjami, ale pozostał wierny swej dotychczasowej stylistyce kameralnych pieśni. Przy pierwszych odsłuchach poczułam się zawiedziona kontemplacyjnym charakterem płyty, rezygnacją z ekspresyjnej dramaturgii, konwencjonalną formą i śpiewem.

Reklama