I kogo tu wybrać? Borysa Lankosza, autora debiutu dekady, jak prorokuje jeden z nominujących czy Xawerego Żuławskiego, reżysera filmu wirtuozerskiego, łączącego wyrafinowanie z popem – jak pisze inny krytyk. A może Marcina Koszałkę, który (podobnie jak Żuławski) pojawia się po raz drugi w finałowej stawce kandydatów do naszej nagrody kulturalnej. Przyczynił się swą pracą operatorską do sukcesu „Rewersu”, ale przecież ceniony jest również jako oryginalny, intrygujący dokumentalista. Chyba trzeba w końcu uwierzyć powtarzanym od festiwalu w Gdyni opiniom, że kończący się rok był naprawdę wyjątkowy w najnowszej historii polskiego kina.
Po raz pierwszy od lat czytamy w recenzjach – i w zamieszczonych wyżej rekomendacjach – że nasi twórcy są w stanie zrobić dobry film, ambitny, ale jednocześnie skierowany do szerszej widowni. Po przedpremierowych pokazach „Rewersu” w jednym ze stołecznych kin rozlegały się na widowni oklaski. Już nie pamiętam, kiedy w podobny sposób wyrażano by zachwyt nad rodzimym kinem. Na szczęście kino wróciło do literatury. Xaweremu Żuławskiemu udało się znaleźć filmowy ekwiwalent dla powieści Masłowskiej, o której pisano, że „cała jest w języku”. Bardzo fortunne okazało się spotkanie Borysa Lankosza z jednym z najciekawszych polskich pisarzy Andrzejem Bartem. Może te sukcesy przekonają innych reżyserów, że warto czasem zajrzeć do księgarni.