Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Seriale

20 lat „The Wire”. Za co widzowie pokochali ten serial?

Kadr z serialu „The Wire” Kadr z serialu „The Wire” mat. pr.
Wielowątkowa fabuła, skomplikowani bohaterowie, nieprzystępny język i bezkompromisowy realizm – takie jest „The Wire”, serial, który dobrze znać. Z tych samych powodów, dla których warto znać dzieła Dickensa albo Dostojewskiego.

Jedna z obiegowych legend na temat „The Wire” (w Polsce znanego jako „Prawo ulicy”) głosi, że podczas pokazu pilota część aktorów zasnęła. Jak to z legendami bywa, nie ma pewności, czy jest prawdziwa, w tym przypadku jednak niewątpliwie prawdopodobna.

Wyemitowany przed 20 laty (2 czerwca 2002 r.) pierwszy odcinek kultowego już serialu nie był przesadnie wciągający. Zabierał widza do Baltimore, amerykańskiego miasta, które na początku XXI w. borykało się z biedą, bezrobociem i przestępczością, przedstawiając porachunki lokalnej policji z gangami narkotykowymi. Nie było efektownych pościgów i strzelanin, bez których trudno dziś sobie wyobrazić serial kryminalny. W zamian za to widz dostawał niezwykle realistyczną powieść wizualną z wielowarstwową fabułą i niezapomnianymi bohaterami, pełną niebanalnych komentarzy na temat amerykańskiego społeczeństwa.

Czytaj też: Baltimore chciałoby przyciągnąć więcej uchodźców. Czyli da się

Jeszcze jeden sezon

Ale żeby to odkryć, potrzeba było cierpliwości. Pierwszy sezon, obrazujący policyjne śledztwo przeciwko lokalnej organizacji narkotykowej, nie cieszył się szczególną popularnością. Był nieprzystępny – mnogość bohaterów mówiących policyjnym żargonem i gangsterskim slangiem, niezrozumiałym nierzadko dla samych Amerykanów do tego stopnia, że musieli śledzić go z napisami.

Jego twórcy, dziennikarz kryminalny „Baltimore Sun” David Simon i emerytowany policjant Ed Burns, nie za bardzo dbali o komfort widzów, wrzucając ich w sam środek skomplikowanych relacji bohaterów, oczekując, że z czasem sami się w nich połapią.

Reklama