Ona – niemiecka Turczynka, on – Libańczyk. Poznają się na studiach medycznych, zakochują, planują wspólną przyszłość w Niemczech. Nagle on rzuca studia, zaczyna znikać na całe miesiące, gdy wraca, przeplata zapewnienia o miłości z oskarżeniami o egoizm i myślenie o karierze, kiedy bracia muzułmanie cierpią ucisk ze strony Zachodu. A potem przychodzi wiadomość, że był pilotem jednego z samolotów biorących udział w ataku na World Trade Center w 2001 r. Niemiecki autor Carsten Brandau wykorzystał rzeczywiste postaci i historię do stworzenia patchworku łączącego elementy poematu miłosnego, arabskiej baśni i seansu psychoanalitycznego. Ważnym pytaniom o naturę relacji międzyludzkich: czy można naprawdę poznać osobę, z którą dzieli się życie, czy można wpłynąć na jej wybory życiowe i czy jest się za nią współodpowiedzialnym, towarzyszą powierzchowne portrety głównych bohaterów i zbanalizowany obraz ich motywacji. W spektaklu Marcina Libera w Teatrze Studio na pierwszy plan wysuwa się właśnie ta powierzchowność. Nie ma osób z krwi i kości, zostały jakieś cienie (w lunatycznym wykonaniu Leny Frankiewicz, Marcina Bosaka i Mirosława Zbrojewicza). Nie ma historii – jest tekst, wykrzyczany i wyśpiewany na arabską modłę. I jest inscenizacja: mikrofony, projektor, lustra, zdjęcia. Jeśli miała to być krytyka schematycznego, odpersonalizowanego przedstawiania Arabów po 11 września – to sama także nie wyszła poza schemat.
Carsten Brandau, Koniec to nie my, reż. Marcin Liber, Teatr Studio w Warszawie