Dla konserwatywnych jest nieco staroświecki przekład Iwaszkiewicza, otoczona świerkami weranda, samowar i aktorzy w kostiumach. Dla hipsterów: zawieszony na tle świerków neon i maniera aktorska polegająca na nieinterpretowaniu tekstu, podawaniu go niemal na biało – tak Czechow ma rzekomo być bardziej Czechowem, ujawnić swoją ponadczasowość, uniwersalność itd. Sądząc z recenzji, do wielu ten slalom gigant Wyrypajewa przemówił. Oglądałam drugi spektakl po premierze, z Magdaleną Różczką w roli Heleny (gra na zmianę z Karoliną Gruszką), i przedstawienie wydało mi się płaskie, na jednej nucie grane, z nachalnie podkreślanymi wątkami pobrzmiewającymi aktualnie. Jak wygłaszana przez Astrowa (Maciej Stuhr) do widowni tyrada o barbarzyńskim wycinaniu lasów czy obraz odklejonej od rzeczywistości inteligencji, oszukującej i innych, i siebie samą. Rozwlekła, solennie dzielona na akty inscenizacja raczej przeszkadza, niż pomaga wybrzmieć słowom Czechowa. Wyrypajew za Czechowem głównym bohaterem wbrew tytułowi czyni Astrowa. Lekarz, ekolog, bystry obserwator nadciągającej apokalipsy, patrząc na widownię, cedzi: „Wszyscy ci nasi kochani znajomi płytko myślą, płytko czują i nie sięgają poza koniec nosa – po prostu są głupi! A ci, którzy są mądrzejsi i trochę większego kalibru – histeryzują, zżarci są przez analizę, przez refleksje...”. Ilu z widzów w duchu przytaknęło, a ilu przyznało, że sami są takimi znajomymi?
Antoni Czechow, Wujaszek Wania, reż. Iwan Wyrypajew, Teatr Polski w Warszawie