Nagrodę Pulitzera dla dramatu i docenienie na Broadwayu kameralnej, musicalowej wersji „next to normal” zawdzięcza przede wszystkim podjęciu ważnego społecznie tematu. Główna bohaterka, Diana Goodman, cierpi na chorobę dwubiegunową – a wraz z nią jej mąż i dorastająca córka. Okresy euforii i manii sąsiadują z epizodami depresji. Leki ogłuszają, odbierają poczucie bycia sobą. Kolejni psychiatrzy na początku budzą nadzieję, a gdy terapia nie skutkuje, poczucie beznadziei i pragnienie skrócenia mąk wracają ze zdwojoną siłą. Trauma, która aktywowała chorobę, nie chce odpuścić. To dobry materiał aktorski i Katarzyna Walczak wykorzystuje go do stworzenia poruszającej roli. Dobry – bo nieoczywisty – jest też finał i uwaga, że miłość najbliższych może być także ciężarem ponad siły. Gorzej, bo dość stereotypowo, napisane zostały role reszty rodziny: wspierającego męża, a zwłaszcza córki – zbuntowanej nastolatki przeżywającej pierwszą miłość i cierpiącej z powodu braku opiekuńczej matki (jest też obowiązkowy motyw szkolnego balu). Ale największym problemem warszawskiego spektaklu jest rockowa stylistyka „next to normal”. W niewielkiej Syrenie głośna, dudniąca muzyka i aktorzy śpiewający niemal na krzyku wzmacnianym przez mikroporty utrudniają podążanie za historią. A może to zabieg artystyczny, mający dać widzom szansę głębszego wczucia się w stan emocjonalny bohaterów?
Tom Kitt, Brian Yorkey, next to normal, reż. Jacek Mikołajczyk, Teatr Syrena w Warszawie