Tytuł tej recenzji brzmi może zniechęcająco, ale proszę się nie zrażać, bo wystawa naprawdę warta jest uwagi. I to z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, poprzednia indywidualna prezentacja dorobku artysty odbyła się w 1973 r., co oznacza, że mamy do czynienia z dość ekskluzywną okazją obcowania z dużym, przekrojowym przeglądem jego dorobku. Dodać należy, dorobku – i to jest powód drugi – jednego z matuzalemów polskiego malarstwa. Przypomnę, że Jarodzki skończył 92 lata i należy do zacnego grona wielkich klasyków, którzy kpią z metryki, jak Zbigniew Makowski (90 lat), Stefan Gierowski (94 lata) czy Stanisław Fijałkowski (96). I wreszcie po trzecie, na przykładzie prezentowanych w stolicy prac możemy docenić coś, co kiedyś było w malarstwie normą, a dziś bywa wyjątkiem: oryginalność. Jarodzki wypracował sobie niepowtarzalny i łatwo rozpoznawalny malarski świat złożony z charakterystycznych biomorficznych form, które wiją się, plączą, spiętrzają, sprawnie balansując między czystą abstrakcją, metaforą, odwołaniami do natury, a nawet z cywilizacyjnym uniwersum (wyśmienite prace z cyklu w hołdzie ofiarom World Trade Center). Jednym kojarzą się z wężami lub glistami, innym z rurami, rozpaloną magmą, korzeniami, a nawet „trzewiami kosmicznego Lewiatana”. Raz urzekają, kiedy indziej budzą niepokój, ale nie pozostawiają obojętnym. To malarstwo zmusza widza, by się opowiedział; zaakceptował, odrzucił, uciekł lub się zagłębił.
Pośród – Konrad Jarodzki, Centrum Olimpijskie, Warszawa, do 29 sierpnia