Cetniewo, ośrodek przygotowań olimpijskich, pierwszy tydzień stycznia. Kadra piłkarzy ręcznych trenuje przed mistrzostwami świata, które ruszają w Szwecji w połowie miesiąca. Karol Bielecki, tak jak i inni szczypiorniści, przyjechał na zgrupowanie z marszu, po świątecznym maratonie spotkań w Bundeslidze.
Bielecki: rocznik 1982, ponad dwa metry wzrostu, ponad sto kilo wagi, góra mięśni, dłoń formatu A4, uścisk kowala. Pół roku temu podczas towarzyskiego meczu Chorwat Josip Valcić przypadkiem, w ferworze akcji, wsadził kciuk w lewe oko Karola. Wypłynęło na parkiet. Teraz Bielecki nie wychodzi na boisko bez specjalnych gogli, w cywilu często nosi przyciemniane okulary. Gdy ich nie ma, przez szparę lewej powieki szkli się proteza. – Prowizorka – informuje. – W trakcie drugiej operacji chirurdzy obszyli mi gałkę, wlali do środka silikon, żebym wyglądał jak człowiek. W maju, po sezonie, przejdę kolejną operację, dostanę protezę na stałe. Mówi głębokim basem szybko, na temat i bez owijania w bawełnę.
Wypadek zdarzył się 11 czerwca ubiegłego roku. Rhein Neckar Loewen (Lwy) to, obok THW Kiel i HSV Hamburg, najbogatszy klub piłki ręcznej w Niemczech. Dzień po wypadku po Bieleckiego przyleciał do Polski prywatny odrzutowiec Achima Niederbergera, jednego z właścicieli Lwów, by misję ratunkową powierzyć niemieckim okulistom. Ale w oku nie było czego ratować. Gdy pierwszy szok minął, przyszła pora męskich decyzji. – Wiesz, że interesuje nas gra tylko o wysoką stawkę, przydasz się. Lekarze nie widzą przeciwwskazań. Wracasz? – zapytali Bieleckiego. – Wracam – odpowiedział. Kilka tygodni przed wypadkiem Karol podpisał z klubem nowy kontrakt, do 2015 r.