Ludzie i style

Święto Euroludu

Czego dowiedzieliśmy się o sobie dzięki Euro

Rzeka kibiców na stołecznym moście Poniatowskiego. Rzeka kibiców na stołecznym moście Poniatowskiego. Grzegorz Jakubowski / PAP
Jakie trendy, społeczne zachowania i emocje się ujawniły i czy będą one trwałe? Wiele wskazuje na to, że mistrzostwa pokazały to, co w Polakach tkwi już od pewnego czasu.
Polska nie gra? Nie szkodzi. Na ćwierćfinał Portugalia - Czechy poszło wielu polskich kibiców.Adam Dauksza/Forum Polska nie gra? Nie szkodzi. Na ćwierćfinał Portugalia - Czechy poszło wielu polskich kibiców.
Polsko - rosyjskie braterstwo podczas meczu Polska - Rosja.Tony Marshall/Empics Sport/Forum Polsko - rosyjskie braterstwo podczas meczu Polska - Rosja.

Ludzie wyszli z domów. Setki tysięcy Polaków wypełniło stadiony, strefy kibica, centra miast, przebywając tam przez wiele godzin, w dzień i w nocy, w słońce i w deszcz. To jest pierwsza wielka fiesta wolnej Polski, jak również jakiś specyficzny coming out pokolenia urodzonego już w III RP, bez kompleksów porozumiewających się z młodzieżą europejską, używających tego samego kodu kulturowego i obyczajowego. To naprawdę nowi ludzie, których na początku roku można było zobaczyć w wersji „oburzonej”, jako przeciwników regulacji ACTA, a teraz w wersji zabawowej. Szczególnie widoczne było to podczas spotkania z przegraną już ostatecznie polską reprezentacją w warszawskiej strefie kibica.

W starym rycie do takiego spotkania nie powinno w ogóle dojść, a jeżeli już, to z gwizdami i szyderstwami. A jednak kilka tysięcy przeważnie młodych ludzi biło brawo, zbierało autografy, dziękowało. I nie chodziło, jak twierdzą niektórzy, o infantylne dostrzeganie sukcesu w braku sukcesu, ale raczej o dystans, zrozumienie, jaki rodzaj emocji przystoi zabawie, jaką w istocie jest sport. Że ten sport już niczego innego nie załatwia, nie jest w zamian, nie leczy narodowych ran, bo nie musi, bo normalniejemy.

Kontakt mentalny

Nie bez znaczenia jest i to, że sami piłkarze należą w większości do tej generacji homo ludens, złapali z młodymi ludźmi wyraźny mentalny kontakt, przy którym trudno było im złorzeczyć. To są idole młodych, przez swój wiek, wygląd, fryzury, sposób wysławiania się, celebryckie partnerki. Nawiązała się relacja pokoleniowa, może dlatego nie ma jakiegoś powszechnego żądania głów.

Nie bez znaczenia może być także pewna wspólnota doświadczeń: piłkarze, podobnie jak wielu innych Polaków, wyjechali za granicę, tam wyszkolili się, osiągnęli sukcesy, ale w reprezentacji kraju wpadli w ręce „starych”, w archaiczne układy, niezmienne nieudacznictwo – i przegrali. Znamienne było też zachowanie polskich kibiców po przegranym meczu o wszystko z Czechami we Wrocławiu: bez agresji, bratanie się z kibicami przeciwnika, wspólne opijanie przegranej i zwycięstwa.

Młodzi zawłaszczyli przestrzeń nie tylko w sensie dosłownym, ale także kulturowym i publicznym: to oni ferowali wyroki, oceniali, stosowali własną skalę wartości, gdzie sportowy wynik, choć ważny, stracił swój nadmierny ciężar, jakiś pseudotragiczny wymiar nadawany dotąd przez starszych. Chyba po raz pierwszy zbiorowa psychika młodych Polaków ujawniła się tak wyraźnie, można było zobaczyć inną twarz kraju, inne hierarchie wartości, ten luz, brak charakterystycznego polskiego spięcia, absolutyzowania, surowości.

Nawet kibicowskie stroje o tym świadczyły: czasami dziwaczne, takie niegodnościowe (krokodyle, dinozaury, czapeczki klauna, peruki), które jeszcze kilka, kilkanaście lat temu młody Polak bałby się przywdziać w obawie narażenia się na śmieszność. Ale teraz tej kategorii śmieszności już nie ma, jest zabawa, umowność, konwencja, autoironia. Widoczne też były setki młodych kobiet, które niemal jak rockowe gruppies fetowały piłkarzy, kibicowały na stadionach, ale też nie zapadały w depresję przy niepowodzeniach. Jakby świadomość, że to tylko gra, świetna zabawa, czas świeckiego święta, była im szczególnie bliska.

Tym bardziej na tym tle ponure ekscesy kiboli wyglądały na wyczyny przybyszy z obcej planety Terror, niechwytających nowego stylu. Nigdy dotąd kibole nie wyglądali tak anachronicznie i beznadziejnie; zostali powszechnie potępieni i wyszydzeni.

Społeczeństwo w stanie czystym

Do tej pory polskie tłumy miały przeważnie charakter religijno-martyrologiczny. Wielkie masy ludzi kojarzyły się z jakimiś przełomowymi, często dramatycznymi wydarzeniami, jak polityczne zmiany, wielkie żałoby, papieskie wizyty czy ostatnio, w przypadku katastrofy smoleńskiej, kiedy objawił się lud smoleński. Teraz nagle wyrósł eurolud, amorficzna społecznie wspólnota, owinięta w narodowe symbole, niepoddająca się żadnym jednoznacznym socjologicznym definicjom. I zmieszana z przybyszami z Europy, którzy dotąd w takich dużych, niejako zorganizowanych grupach, nie przyjeżdżali. Była to więc także sposobność poczucia wspólnotowości europejskiej, nie tej na papierze czy wyrażanej w dotacjach, ale realnej bliskości.

Uderza optymizm tych zbiorowości i ich afirmacyjny charakter. Nie jest to tłum ani za czymś, ani przeciw czemuś, niesłużący ani Tuskowi, ani Kaczyńskiemu, jest to tłum zasadniczo na „tak”. Objawiło się społeczeństwo w stanie czystym, zbiorowość ludzi mających własne biografie, historie i problemy, ale szukających doświadczenia spontanicznej wspólnoty, umiejących się bawić i cieszyć dorobkiem nie tylko własnym, ale – po raz pierwszy tak wyraźnie – zbiorowym.

No i zmienia się scenografia. Z okazji mistrzostw skumulowało się setki inwestycji w jednym czasie. To, co wcześniej dzięki pomocy unijnej było budowane i remontowane, przez swoją dekoncentrację nie było tak widoczne, teraz nagle się ujawniło – nawet przy wszystkich niedostatkach. Nowe autostrady i inne drogi, dworce, hotele, lotniska, linie kolejowe czy pomniejsza infrastruktura, przez skupienie w pewnych strefach, stały się nową jakością, zaczęły odgrywać rolę wyznacznika cywilizacyjnego awansu i stały się tego awansu dowodem. Na dalszy plan zeszły w tym momencie wysiłki, finanse, trudności, jakie się z tymi inwestycjami wiązały. Zaczął się liczyć widoczny efekt. To był finał, poprzedzające go rozgrywki przestały się liczyć.

Używając terminologii piłkarskiej, inwestycje wyszły z grupy. Może najbardziej spektakularne było otwarcie w ostatniej chwili autostrady A2, podłączającej Warszawę do reszty Europy, co miało rangę symbolu i spowodowało, że wiele osób postanowiło przejechać się tą trasą z ciekawości, niejako turystycznie.

Już nie tylko Warszawa ma prawo mieć porządne lotnisko czy stadion, ale też inne metropolie. Ujawniła się wyraźnie, właśnie przy okazji mistrzostw, lokalna duma, prowincja przestaje być dawną prowincją, chwali się osiągnięciami. I to było przecież wcześniej, ale teraz nastąpiło zwieńczenie; dało się ujrzeć, że ta Polska lokalna, samorządowa, przy wszystkich znanych brakach i ułomnościach, też ma swoje osiągnięcia, że terenowi politycy, urzędnicy, działacze i po prostu entuzjaści czegoś dokonali, potrafią ugościć z klasą sportowców i kibiców, radzą sobie. Zero kompleksów.

Zbiorowy grill

Nagle, kiedy widzi się tysiące zagranicznych kibiców w centrach Wrocławia, Poznania, Gdańska czy Krakowa, ale też w mniejszych ośrodkach goszczących ekipy i kibiców, można przecierać oczy, w zdziwieniu, jakie to ładne miasta, z jaką architekturą, zadbane, wysprzątane. To niby żadna nowość, ale trzeba czasami jakiegoś katalizatora, wyostrzenia obrazu, aby dostrzec i docenić to, co się w Polsce przez ostatnie lata stało. Euro było takim zwieńczeniem pierwszego etapu przemian, fiestą, umownym czasem wolnym, aby się z tego cieszyć.

Oczywiście, to są wciąż „ładne strefy”, a całe połacie kraju nadal wyglądają inaczej, nie brakuje ubóstwa, niemniej widać teraz radość choćby z tych przyczółków. Znowu pojawiła się – silnie obecna w latach 90., a potem przytłumiona przez smutę „moralnej odnowy” w połowie poprzedniej dekady – tęsknota za „normalnym, europejskim krajem”, gdzie wszystko działa i wygląda jak należy. Duma z tego, co już jest, przeważała nad utyskiwaniem, czego jeszcze nie ma. Można powiedzieć, że Euro było świętem szklanki do połowy pełnej, to był karnawał zadowolonych. Niekoniecznie ze szczegółów, a nawet nie ze swojej pojedynczej kondycji – chodzi o specyficzne, zbiorowe zadowolenie obywatelskie. Wcześniej zmiany w kraju były „obchodzone” indywidualnie, przy sławetnych grillach, w wąskich gronach, na zagranicznych wycieczkach, teraz nastąpiły obchody gromadne.

Jest czas święta i czas powszedni. Ludzie w końcu powrócą do domów. Zacznie się znowu polityczna łomotanina, zresztą już powraca. Ale ta manifestacja optymizmu i dumy jest nie do zlekceważenia. Można z dużą dozą pewności założyć, że to nie tyle Euro 2012 spowodowało tę niesamowitą atmosferę, ile było okazją do jej ujawnienia się.

Polacy w ogóle rzadko wychodzą na ulicę, żeby coś zamanifestować, podobnie jak niezbyt chętnie chodzą na wybory – to znany socjologiczny fakt, opisywany także przez zachodnich ekspertów. Jeśli już, to na ulicach widać niezadowolonych i oburzonych. Politycy zaś, zwłaszcza opozycji, leją na obywateli wiadra pesymizmu i beznadziei. Kraj w tej wizji jawi się jako twór pokraczny, zdeprawowany, na granicy katastrofy albo już poza nią. Zadowolonych specjalnie nie widać, ujawniają się jedynie potajemnie, przy kolejnych wyborach, kiedy nie dają dojść do władzy „prawdziwym patriotom” wieszczącym apokalipsę.

Nie chodzi o to, że eurolud jest proplatformerski, bo jest różny, na ogół mało polityczny. Ważne jednak, że Euro pozwoliło pokazać ludziom przywiązanie bardziej do kraju niż do politycznego państwa kojarzącego się z konkretną władzą. Bo też przyjechali do Polski ludzie z innych krajów bardziej niż państw, takież reprezentacje występowały na boiskach. Wydaje się, że to rozróżnienie nagle nabrało znaczenia. To kraj, z jego nową urodą, budowlami, instalacjami, udogodnieniami, lepiej nadaje się na wspólny mianownik niż instytucja państwa, zawsze negowana przez tych, których polityczni faworyci nie rządzą. W odróżnieniu od świąt państwowych, Euro 2012 było – trochę podobnie jak akcje Wielkiej Orkiestry Owsiaka – świętem krajowym. Bardzo brakuje takich zdarzeń.

Polska inaczej przyrządzona

Można się było cieszyć, nawet PiS na to pozwolił, choć tylko do czasu odpadnięcia polskich piłkarzy z imprezy. Potem ruszyli zawodowi pesymiści. Ale nastroju fiesty nie udało się zburzyć. Nie było wydawania koncesji na patriotyzm, a krytyka „nieautoryzowanych” kibicowskich strojów i gestów wyglądała kuriozalnie. Impreza odebrała samozwańczym strażnikom świętego ognia monopol na miłość do kraju. Patriotyzm został zdecentralizowany i odpartyjniony – a raczej okazało się, że tak jest od dawna, tylko nie było tego dobrze wcześniej widać. I nie było okazji pokazać.

Zobaczyliśmy wreszcie Polskę przyrządzoną nie na smutno, ale na wesoło. Wydaje się, jakby zaskoczyło to nas samych. Czegoś sami o sobie najwyraźniej nie wiedzieliśmy. Przypomina się słynna krakowska wystawa sprzed lat „Polaków portret własny”, gdzie tłumy odwiedzających ze zdumieniem odkrywały oblicza przodków, a tym samym także swoją tożsamość. Tamta wystawa dotyczyła przeszłości. Euro 2012 pokazało portret teraźniejszości: ludzi wolnych, nieskrępowanych historią, indywidualistów, społeczników chętnych do pomocy, życzliwych. Do tego stopnia, że wysłannicy zagranicznych gazet zaczęli pisać rzewne kawałki o wspaniałej Polsce, jakby pierwszy raz ją zobaczyli na oczy. Ale nie można się za bardzo dziwić – my też ją na nowo zobaczyliśmy. Przy takich zbiorowych zjawiskach trzeba uważać, aby nie popaść w iluzje, w nadmierne uogólnienia, ale obrazy z tych mistrzostw były tak sugestywne, że wyraźnie przekraczały poziom ulotnej impresji.

Euro 2012 nie rozwiąże bezpośrednio żadnej ważnej sprawy państwa, być może nawet stworzy później dodatkowe problemy. Po mistrzostwach obudzimy się z tą samą służbą zdrowia, szkołami i zadłużeniem państwa. Malkontenci już stają w blokach startowych. Znów będzie rozpylana smoleńska mgła, odezwą się wołania o trybunały stanu i komisje śledcze. Będzie próba reinterpretacji tych zbiorowych emocji, obrócenie ich w jakieś ponure Wydarzenia Czerwcowe. Zacznie się wielkie odkłamywanie Euro 2012, które okażą się jedną gigantyczną aferą. Ale widać, jak ta impreza była Polakom potrzebna, logika święta jest inna. Obywatele III RP mogli się pooglądać. Wiedzą o sobie więcej.

Tysiące, miliony...

Około 600 tys. kibiców obejrzało jak dotąd mecze na polskich stadionach. W strefach kibiców – ponad 2,5 mln (czyli przeszło dwa razy więcej niż w austriackich fanzonach podczas ostatnich ME). Największe tłumy były w warszawskiej fanzonie – kibicowało tam 1,1 mln osób. Organizatorzy spodziewają się, że na czwartkowy półfinał Niemcy-Włochy do Warszawy może przyjechać 30 tys. niemieckich kibiców i 5 tys. włoskich.

Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny:

Przed Euro przekonywałem, że w czasie tej imprezy na pierwszy plan wysuną się ksenofobia i nacjonalizm. Pomyliłem się. Mamy festiwal radości, kilkaset tysięcy ludzi w strefach kibica, udekorowane flagami samochody i balkony, zaludnione ulice i pozytywne relacje z Polski w gazetach całego świata. Te pozytywne emocje wywołały w Polakach jeszcze większą radość i skłonność do zabawy. Nastąpiło sprzężenie zwrotne. Generalnie Polacy mają nawyk funkcjonowania osobnego. Jesteśmy nacją, której wydaje się, że inni ludzie czują zupełnie co innego niż oni sami. Potrzeba nam aż takich właśnie pozytywnych momentów, byśmy przełamali niechęć i zaczęli działać w sposób bezinteresowny na rzecz dobra wspólnego. Którym w tym wypadku był wizerunek Polski, sprawdzenie się w roli gospodarzy. Myślę też, że pewien wpływ na rozkręcenie pozytywnych emocji miało zniknięcie z mediów polityków.

Pozostaje pytanie, co w nas pozostanie po Euro, gdy znów dojdą do głosu. Nie sądzę, aby ta pozytywna energia dała o sobie znać w realnym wymiarze zachowań. Ale też nie jest tak, że ona znika zupełnie. Po prostu będziemy potrzebować kolejnego pretekstu, by znów mogła się ujawnić.

Prof. Magdalena Środa, etyczka:

Euro to arcyciekawe doświadczenie. Niczym podróż w czasie i podróż „w głąb”. Z jednej strony cofnęliśmy się do czasów prehistorycznych, gdzie jedno plemię buduje swoją tożsamość na dokopaniu innemu plemieniu i w tym „dokopywaniu” koncentruje się jego jestestwo, zasoby i nadzieje. Z drugiej strony – była to podróż w głąb patriarchatu, w którym żyjemy; bieganie za piłką, która musi trafić do celu, jest jak kibicowanie plemnikowi, który powinien odnieść prokreacyjny sukces, by legalizować męską władzę. Piłka nożna to bardzo falliczny sport. Euro było niewątpliwie świętem fallusa i jego potrzeb. Było to obnażenie istoty męskiej, a właściwiej chłopięcej polityki, dla której najważniejsze jest: zbudować stadion, dokopać przeciwnikowi i strzelić bramkę. Euro pokazało też siłę prywatnego monopolisty (UEFA), który wziął Polskę w posiadanie bez cienia sprzeciwu ze strony naszych „patriotów” i „ludzi honoru”. Od dziś Euro będzie również głównym celem zabiegów propagandowych; cały rząd będzie nas przekonywał, że Euro to był skok cywilizacyjny i wielki worek zysków. To, co zostanie nam po mistrzostwach w piłce nożnej, to rachunki do zapłacenia i świadomość, że nic nie ma się w Polsce tak dobrze jak patriarchat.

Prof. Roch Sulima, etnograf, kulturoznawca:

Byliśmy świadkami połączenia światowego festiwalu, medialnego show, z tradycją polskiego wesela. Polska poszła w konkury, na to wesele sprosiliśmy setki tysięcy przybyszów z Europy – i stało się to chyba po raz pierwszy w dziejach. Do tej pory nie mieliśmy wydarzenia w takiej skali, w milionach pojawiały się u nas jedynie najeźdźcze armie.

Ale biesiadników trzeba ugościć. Odrodził się więc – albo narodził w nowej formie – etos gościnności. I okazało się, że przyjmowanie gości przysparzać może więcej dumy niż narodowy wiec. To poprzez gościnność poczuliśmy się patriotami, a nie – za sprawą plemiennych bojów z Rosjanami na rondzie Waszyngtona.

Ale najważniejszą zmianą jest ostateczne wysadzenie żelaznej kurtyny, która dotąd wciąż jeszcze tkwiła w naszej mentalności. Do tej pory nieustannie dorastaliśmy do standardów zachodnich. A teraz świętujemy, że osiągnęliśmy dorosłość, europejską pełnoletniość. Wyzbyliśmy się kompleksów – możemy więc sobie pozwolić na różne niedoskonałości. Jak choćby przegrana, która nie jest już traktowana jak klęska. To podcina korzenie temu stanowi umysłu, który pielęgnował mitologię narodowych porażek.

Dr Konrad Maj, psycholog społeczny:

W czasie Euro Tolerancyjni odbili flagę biało-czerwoną Niezadowolonym. Od czasu katastrofy smoleńskiej flaga pojawiała się głównie w kontekście sprzeciwu, manifestacji politycznej. Używana była pod Pałacem Prezydenckim, na protestach Solidarności i manifestacjach zwolenników Radia Maryja. Teraz ta sama flaga stała się symbolem pozytywnego święta, tolerancji i zadowolenia.

Za każdym z powyższych przypadków stoi podobny mechanizm: chęć podniesienia własnej samooceny.

W mojej ocenie w wykrzesaniu z siebie takiego entuzjazmu paradoksalnie pomógł nam słynny już film BBC, pokazujący nasz kraj jako nieprzyjazny i rasistowski. To dość prosty psychologiczny mechanizm: człowiek skonfrontowany ze swoim negatywnym wizerunkiem bardzo stara się mu zaprzeczyć.

Współpraca: Martyna Bunda

Polityka 26.2012 (2864) z dnia 27.06.2012; Temat tygodnia; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Święto Euroludu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną