Ludzie wyszli z domów. Setki tysięcy Polaków wypełniło stadiony, strefy kibica, centra miast, przebywając tam przez wiele godzin, w dzień i w nocy, w słońce i w deszcz. To jest pierwsza wielka fiesta wolnej Polski, jak również jakiś specyficzny coming out pokolenia urodzonego już w III RP, bez kompleksów porozumiewających się z młodzieżą europejską, używających tego samego kodu kulturowego i obyczajowego. To naprawdę nowi ludzie, których na początku roku można było zobaczyć w wersji „oburzonej”, jako przeciwników regulacji ACTA, a teraz w wersji zabawowej. Szczególnie widoczne było to podczas spotkania z przegraną już ostatecznie polską reprezentacją w warszawskiej strefie kibica.
W starym rycie do takiego spotkania nie powinno w ogóle dojść, a jeżeli już, to z gwizdami i szyderstwami. A jednak kilka tysięcy przeważnie młodych ludzi biło brawo, zbierało autografy, dziękowało. I nie chodziło, jak twierdzą niektórzy, o infantylne dostrzeganie sukcesu w braku sukcesu, ale raczej o dystans, zrozumienie, jaki rodzaj emocji przystoi zabawie, jaką w istocie jest sport. Że ten sport już niczego innego nie załatwia, nie jest w zamian, nie leczy narodowych ran, bo nie musi, bo normalniejemy.
Kontakt mentalny
Nie bez znaczenia jest i to, że sami piłkarze należą w większości do tej generacji homo ludens, złapali z młodymi ludźmi wyraźny mentalny kontakt, przy którym trudno było im złorzeczyć. To są idole młodych, przez swój wiek, wygląd, fryzury, sposób wysławiania się, celebryckie partnerki. Nawiązała się relacja pokoleniowa, może dlatego nie ma jakiegoś powszechnego żądania głów.
Nie bez znaczenia może być także pewna wspólnota doświadczeń: piłkarze, podobnie jak wielu innych Polaków, wyjechali za granicę, tam wyszkolili się, osiągnęli sukcesy, ale w reprezentacji kraju wpadli w ręce „starych”, w archaiczne układy, niezmienne nieudacznictwo – i przegrali.