Okrągły stół w gabinecie wiceministra sportu Tomasza Półgrabskiego zawalony jest papierami i książkami. W dokumentach roi się od danych, wykresów, diagramów i tabel. Lektury poświęcone przede wszystkim efektywnemu zarządzaniu, kierowaniu zespołem oraz zmianom w trendach i koncepcjach przepowiadanych do 2030 r. Sformułowanie „zarządzanie projektowe” wiceminister odmienia przez wszystkie przypadki. – Najwyższa pora, byśmy jako ministerstwo, czyli sponsor polskiego sportu zawodowego, zaczęli domagać się od prezesów związków spójnych strategii i rozliczać ich za wyniki. Bo chyba wszyscy się zgadzamy, że dobrze nie jest – uważa wiceminister, nawiązując do małej stabilizacji, czyli progu dziesięciu medali, którego polska ekipa olimpijska nie była w stanie pokonać kolejno na igrzyskach w Atenach, Pekinie i Londynie.
Tomasz Półgrabski uważany jest za jednego z dwóch głównych architektów reformy sportu wyczynowego, obok Pawła Słomińskiego - byłego trenera Otylii Jędrzejczak, a ostatnio szefa Klubu Polska, czyli śmietanki polskich sportowców mających zapewnione indywidualne programy treningowe. Najważniejszym założeniem reformy jest podział dyscyplin olimpijskich na cztery grupy, odzwierciedlający przede wszystkim stopień finansowania przez ministerstwo. Do grupy dyscyplin kluczowych trafiły: pływanie, wioślarstwo, kajakarstwo, żeglarstwo, lekkoatletyka, kolarstwo, podnoszenie ciężarów, zapasy oraz narciarstwo klasyczne. Na drugim biegunie znalazły się sporty mało popularne i zupełnie niewydajne medalowo, takie jak curling, golf, czy taekwondo.
Wewnętrzna debata, jakie sporty uznać za kluczowe trwała odkąd minister Joanna Mucha, wykazując się nieoczekiwanym refleksem, dwa dni po igrzyskach wystąpiła z zarysem naprawy polskiego sportu.