Otwierając debatę, redaktor naczelny POLITYKI Jerzy Baczyński powiedział, że zorganizowaliśmy to spotkanie, taką ustawkę z kibicami, bo napięcia na linii kibice–reszta świata wynikają w jakiejś mierze z nieporozumień, niedomówień, streotypów. A wtedy, jak wiadomo, najlepiej się spotkać i – w przypadku tej ustawki – porozmawiać.
Nie wszyscy chcieli. Minister Bartłomiej Sienkiewicz odmówił udziału w debacie. Jego rzecznik Paweł Majcher przypomniał, że ministerstwo już w sierpniu 2013 r. proponowało Ogólnopolskiemu Związkowi Stowarzyszeń Kibiców spotkanie. „Zaproszenie pozostało bez odzewu, dlatego dopóki rozmowy się nie rozpoczną, nasz udział w debacie uznajemy za bezcelowy” – napisał rzecznik. Sygnał zabrzmiał jasno: rozmowy tak, ale na naszych warunkach. Wypowiedzi Sienkiewicza pod adresem kibiców brzmią twardo. Przypominają hasło ministra wygłoszone w Białymstoku: „Idziemy po was!”. To będzie raczej długi marsz, a powody próbowaliśmy uściślić właśnie podczas rozmów.
Religijne uniesienie
Według Dominika Antonowicza, doktora socjologii z UMK w Toruniu, wspólnota kibiców przypomina religijną, bo tę grupę łączą nadzwyczaj silne więzi i uświęcenie klubu. To miłość do jego barw, godła i historii. Na stadionie kibice przeżywają uniesienie wynikające nie tyle z oglądania meczu, co ze wspólnego świętowania i przebywania razem.
Ruch kibicowski narodził się w XIX w. w Anglii. Kluby powstawały tam w gwałtownie rozwijających się przemysłowych miastach. Robotnicy szukali wspólnej identyfikacji, a taką możliwość dawało kibicowanie. I daje do dzisiaj. Dr Antonowicz dostrzegł, że zachowania kibiców, wspólne skandowanie, podskakiwanie, spontaniczna radość, rodzaj prezentowanego braterstwa, może stwarzać pozory zagrożenia dla osób spoza tego kręgu: – To tak jakby udać się do innego kraju i zobaczyć tam dziwne praktyki religijne i rytuały, plemienne zachowania wywołujące u przybysza obawę.