Juliusz Ćwieluch: – Trzeba mieć sporo tupetu, żeby otworzyć restaurację o światowych ambicjach w byłym szalecie miejskim.
Wojciech Modest Amaro (założyciel Atelier Amaro): – Pewnie tak. Ale to nie była prowokacja. Dawno temu rzeczywiście był tu szalet. Później ogródek piwny. A jeszcze później generalny remont. Jak pierwszy raz zobaczyłem to miejsce, właściwie nic tu nie było. Gołe ściany i wylewka. Ale coś nie pozwalało mi odejść. Ono samo się wybrało. Jesteśmy w środku Warszawy, w środku Polski, i mam do dyspozycji cały ten kraj, o którym można mówić, że nic w nim nie ma. Albo że może być w nim wszystko.
Jeśli chodzi o kuchnię, to światowa fama jest taka, że jednak nic w nim nie ma.
Trudno się dziwić, że inni nas tak postrzegają, skoro my sami niewiele wiemy o naszej kuchni. Modne dziś fusion, czyli łączenie elementów Wschodu z Zachodem, polska szlachta przerabiała już w XVII w. Polska była na szlaku handlowym. Docierały do nas przyprawy z całego świata. Ta kuchnia nie była nudna.
Jak robić fajną kuchnię w kraju, w którym smacznego pomidora można dostać przez dwa miesiące w roku?
Z wyobraźnią. Ja też serwuję pomidory tylko przez kilka tygodni. W Polsce rośnie wiele innych smacznych i zdrowych rzeczy. W ostatnim menu wprowadziłem plasterki z bulwy słonecznika, wężymord, pigwę, suszony rumianek.
Z bulwiastych to sprawnie poruszamy się tylko w ziemniaku.
Ziemniak grany jest w Polsce na pięć najprostszych sposobów. A to warzywo z potencjałem.