Cudowny pokarm wygląda dość skromnie: kremowobeżowy płyn przypominający ciasto naleśnikowe lub grysik. W smaku słodko-słonawy, nieco mdły. Gęsty koktajl ma jednak wielkie aspiracje zastąpienia codziennych posiłków. Nadano mu nazwę Soylent, co nie ma nic wspólnego z soją ani z ziemią (ang. soil to gleba), lecz z thrillerem science fiction „Soylent Green” (w polskim tłumaczeniu „Zielona pożywka”), wyprodukowanym w USA 31 lat temu.
W filmie mamy przeludniony Nowy Jork, który przeżywa klęskę głodu spowodowaną katastrofą ekologiczną, więc mieszkańcy żywią się przetworami z morskiego planktonu. Jego zapasy są na wyczerpaniu, toteż potężny koncern gastronomiczny zaczyna żywić wygłodniałą ludność syntetyczną karmą, której zdobycie wywołuje codzienne zamieszki. Śledztwo prowadzi na trop wstrząsającego odkrycia: sztuczna pożywka zawiera ludzkie mięso.
Historia makabrycznego pomysłu sięga połowy lat 60., kiedy w popularnej powieści „Przestrzeni! Przestrzeni!” (na kanwie której powstał film) Harry Harrison wykreował świat XXI w., gdzie na skutek przeludnienia odżywiano się wyłącznie mieszaniną soczewicy i soi. A jednak, po wpisaniu do internetowej wyszukiwarki nazwy Soylent, na pierwszym miejscu ukazuje się dziś nie tytuł thrillera ani odnośnik do książki, tylko nowoczesny produkt spożywczy, wyczarowany niedawno przez 25-latka z San Francisco.