W ekstraklasie lans zaczyna się w szatni. Żadnych nołnejmów (ubrania z tanich sieciówek), musi być Gucci, Louis Vuitton, Christian Laboutin. Markowa, duża i ze skóry powinna być też kosmetyczka, w której zmieści się nie tylko woda toaletowa Balmain, ale też najnowszy model ajfona (ok. 3 tys. zł), z którego trzeba tweetować albo wrzucać foty na Instagram. Na szczotkę do zębów, pastę czy płyn pod prysznic nie trzeba się wykosztować, ale wiadomo, że szczotka nie może być zwyczajna, lecz elektryczna, dobrej firmy. Kosmetyczkę, nawet jeśli kosztuje tysiąc złotych albo więcej, trzeba wchodząc do szatni, trzymać niedbale pod pachą, a potem rzucić ją do szafki. I po wyjściu na trening nie wracać, żeby sprawdzić, czy aby szafka zamknięta. Nie wypada.
Parada, czyli młodzi w szatni
Zarobki w piłkarskiej ekstraklasie zaczynają się od kilku, a kończą na 170 tys. zł miesięcznie. Najbardziej podatni na lans są młodzi zarabiający najmniej – przyznaje Sebastian Mila, jak sam o sobie mówi, „kopacz” Śląska Wrocław. – Przychodzą do ekstraklasy z pierwszej albo drugiej ligi i nagle, również finansowo, przeskakują o kilka klas – opowiada. – Zarabiają kilka albo kilkadziesiąt razy więcej niż wcześniej. Nie mają pojęcia, jak rozsądnie wydawać kasę, ale też chcą dorównać starszym.
Mila doskonale pamięta swoje pierwsze zetknięcie z szatnią reprezentacji Polski: szok po skromnym Grodzisku Mazowieckim. Nikt mu tego w oczy nie powiedział, ale słyszał za plecami, jak śmieją się z jego adidasów i taniego zegarka – elektronika. Kiedy opowiadał o tym matce, doradziła: synek, no to kup sobie jakiś nowy zegarek. Więc kupił. Jeden z tańszych, Cartiera, za 20 tys.