Próg luksusu przekraczam już na warszawskim lotnisku. Oddaję bagaż w osobnym okienku, przestrzeń przed kontuarem, prawdopodobnie ku uldze zbolałych stóp podróżnych z wyższej półki, wymoszczono miękką wykładziną. Splendor to umiarkowany, bo niemal przed każdym lotem można się przy stanowiskach dla klasy biznes odprawić, mając na bilecie skromny napis „economy”. Zwłaszcza gdy do odlotu zostało mało czasu i trzeba szybko rozładować tłok. Także kontrola bezpieczeństwa odbywa się egalitarnie, mieszając biznesowych z ekonomicznymi.
W Warszawie bramek wykrywających metalowe elementy butów od lat niezmiennie strzeże grupa chmurnych kontrolerów z prywatnej firmy. W poczekalni dla uprzywilejowanych tłok, więc dalej też jest bez różnic, na lot czekam z większością pasażerów. Polecimy do Paryża, później do Szanghaju, samolotem Air France – firma zaprosiła kilkuset dziennikarzy z różnych krajów, by w Chinach zaprezentować swoje najbardziej luksusowe usługi.
Do Paryża w klasie biznes polecimy tylko we czwórkę. Jest elegancka pani oraz bardzo ważny i wpływowy Polak z asystentem. Ważny Polak do samolotu wszedł ostatni, po czym oddał asystentowi swoją marynarkę, usadowił się przy oknie i słowami „Usiądź tam!” wskazał fotel kilka miejsc od siebie. Sława bardzo ważnego Polaka musi być transgraniczna, bo francuska stewardesa zapytała ochroniarza teatralnym szeptem: „Czy pan jest Jego ochroniarzem?”. A gdy asystent potwierdził skinieniem głowy, obdarzyła go pełnym zrozumienia uśmiechem kogoś, kto też żyje z niańczenia rozkapryszonych podopiecznych.