Im węższa rzeka, tym łódki krótsze; na takich jak Bug czy Narew pływały łodzie jak koryta – niskie burty, ścięty dziób, prosta rufa. Praktyczne, ale estetycznie do niczego. Najpiękniejsze pychówki spotkałeś na Wiśle: lejtaki ze smukłymi dziobami, olenderki, baty (patrz ramka s. 103). – Do pływania po rzece bez silnika nikt niczego lepszego od pychówki nie wymyślił – przekonuje Piotr Kielar, reżyser, producent filmowy, mieszkaniec Warszawy i Kazimierza Dolnego, szczęśliwy właściciel pychówki.
Pychówka pychówce nierówna. Każdy szkutnik robi je trochę inaczej: po swojemu podgina deski, profiluje dziób, po swojemu dychtuje, czyli uszczelnia. Trochę inną łódkę zrobi dla wędkarza, inną pod żagiel. – Na wysokości Kazimierza Dolnego rzeka zbystrza się, nurt jest szybszy, to i łódki musiały być szybkie i zwinne – tłumaczy Kielar. – A że fali wysokiej tam nie ma, więc szkutnicy robili burty na wysokość jednej deski, tak zwane jednopasówki. Na wysokości Warszawy, gdzie rzeka rozlewa się szeroko, a fala bywa wysoka, jedna deska w burcie to za mało, więc robiono je z dwóch desek, a na Umie, syberyjskiej rzece, tak szerokiej, że ledwie widać jej brzegi, burty w łódkach miały cztery deski. Można powiedzieć, że to rzeki rodzą łódki.
Z prądem zmian
W Basonii, lubelskiej wsi znanej z tradycji szkutniczej, było tak: osada leżała na lewym brzegu Wisły, a basońskie pastwiska na prawym. Bydło trzeba było przewieźć na drugą stronę rzeki, a z łąk zwieźć siano, więc ludzie budowali krypy. Basońska krypa miała kształt prostokąta i była zrobiona z porządnego drewna, najczęściej dębiny. Na porządną krypę wchodziły dwa wozy z sianem albo 12 krów.