Przyjaciele z trzeciego futbolowego świata nie opuścili swojego dobroczyńcy w potrzebie.
Kilka miesięcy przed kongresem jeden z szefów zaściankowej federacji z Ameryki Środkowej porównał Seppa Blattera do Jezusa, Mandeli, Churchilla, Mojżesza i jeszcze paru innych gigantów historii. Ponoć był wówczas przy zdrowych zmysłach.
Wazeliniarstwo i bezwarunkowe wsparcie dla Szwajcara to dobry interes: status fifowskiego vipa podczas piłkarskich turniejów gwarantuje opływanie w luksusy, na wycieczkę można zabrać kumpli albo rodzinę, ale to jest tylko wisienka na torcie.
Jak wiemy z licznych medialnych doniesień – potwierdzonych w środę zatrzymaniem pod zarzutem notorycznej korupcji kilkunastu fifowskich prominentów – pod parasolem Seppa można uczynić z bycia prezesem takiej federacji świetny sposób na życie.
Trupy w szafach
Trudno się zatem dziwić szefom tych związków, że dla nich każdy inny niż Blatter to zamach na przywileje, które spadły im z nieba. Dopóki zasady wyborcze – czyli demokracja absolutna, w myśl której siła głosu Wysp Cooka równa się sile głosu Anglii albo Niemiec – się nie zmienią, ta patologia będzie trwała.
Nawet jeśli Blatter (podczas kolejnych wyborów 83-latek) uzna, że wypełnił swą misję, to raczej mało prawdopodobne, by jego miejsce zajął ktoś przyzwoity. Zbyt wiele trupów jest poupychanych w fifowskich szafach, by oddać władzę przypadkowym ludziom.
Jeśli ten kongres miał służyć czemuś innemu oprócz odbębnienia wyborczej szopki, to oszacowaniu sił antyblatterowskiej opozycji. Już przed wyborami było wiadomo, że z frontu poparcia wyłamie się Europa. 73 głosy, które zgromadził w pierwszej turze jedyny konkurent Szwajcara, jordański książę Ali ibn Husajn, to jest pewien kapitał. Na pozbawienia Blattera władzy okazał się zbyt nikły, ale w dłuższej perspektywie może zaprocentować.
Bossowie europejskiego futbolu, na czele z Michelem Platinim, nagabywani w temacie bojkotu mundiali w Rosji i Katarze, jasno dali do zrozumienia, że taką ewentualność należy poważnie rozważyć. Chyba wreszcie i do nich dotarło, że granie w jednej drużynie z kapitanem Blatterem, to obciach.
Moda na dystans
Jest jeszcze druga opcja, niestety bardziej prawdopodobna – skoro po środowych zatrzymaniach działaczy dystansowanie się od Blattera to nie tylko wyraz mody, ale zdrowego rozsądku, panowie prezesi mówili po prostu to, co opinia publiczna chciałaby usłyszeć. A gdy przyjdzie do konkretnych decyzji, gdzieś ta pryncypialność wyparuje.
To tak jak ze sponsorami FIFA, którzy w reakcji na skandal wystosowali oficjalne listy z wyrazami zaniepokojenia, a nawet dyskretnymi sugestiami, że z takiej rodziny mogą się wypisać (tak jak to kilka miesięcy temu zrobiły Sony i linie lotnicze Emirates).
Może rzeczywiście uznano, że granica została przekroczona. A może to tylko odruch obronny: odciąć się od tego pasztetu, by nie narazić się na gniew klientów. Pozostaje nadzieja, że klient swój rozum ma i nie da się w nieskończoność oszukiwać. W końcu bojkot niejedno ma imię.