Na liście najlepszych tegorocznych wyników w rzucie młotem wśród kobiet prowadzi rekordzistka świata Anita Włodarczyk, a wśród mężczyzn Paweł Fajdek. I długo, długo nikt. Oddał dziesięć najdłuższych rzutów w sezonie. Prawie wszystkie powyżej 80 m. Niedawno pobił rekord Polski dwukrotnie w czasie jednych zawodów (nowy wynik to 83,93 m). To utwierdza go w poczuciu własnej wartości, fałszywa skromność jest mu obca i mówi bez ogródek: chcę wygrywać wszystko, jak leci, i nie wyobrażam sobie, by z mistrzostw świata w Pekinie wrócić bez złotego medalu.
Chwilowo nie ma jednak z Fajdkiem jego trenera Czesława Cybulskiego, nestora w wąskim gronie rodzimych specjalistów w rzucie młotem (rocznik 1935; 60 lat w zawodzie). W czerwcu na jednym z treningów zdarzył się wypadek. Paweł rzucał, trener się zagapił, z kimś zagadał i dopiero w ostatniej chwili zobaczył nadlatujący młot o wadze niemal ośmiu kilogramów. Zdążył wstać, ale na unik nie było już czasu. Młot złamał mu nogę w piszczeli, linka poharatała mięśnie. Jest już po operacji, chirurdzy okazali się cudotwórcami, ale rehabilitacja jeszcze potrwa. Plany wyjazdu trenera na mistrzostwa do Pekinu są nieaktualne. Stan na dziś jest taki, że walczy o powrót do sprawności. I do zawodu. Paweł: – Wolę nie myśleć, jak by się to skończyło, gdyby trener w porę się nie podniósł.
Pierwszy wielki tytuł
Wyścig z sobą samym nie działa na Fajdka usypiająco, bo nie ma dla niego gorszego uczucia niż porażka. Kilka przeżył, w tym najbardziej dotkliwą w 2012 r. na igrzyskach olimpijskich w Londynie, gdzie spalił wszystkie trzy próby i w ogóle nie został sklasyfikowany. To właśnie wtedy przysiągł sobie, że już nigdy więcej nie chce się tak czuć, zaplanował rewanż na konkurentach podczas mistrzostw świata w Moskwie (2013 r.