Ludzie i style

Baby on board

Jak sprawić, by podróżowanie z dzieckiem było przyjemne

Dłuższe rodzinne podróże powodują, że dzieci z czasem mniej się przywiązują do rzeczy, uczą się, jak przetrwać nudę. Dłuższe rodzinne podróże powodują, że dzieci z czasem mniej się przywiązują do rzeczy, uczą się, jak przetrwać nudę. Silvia Pogoda/www.silviapogoda.com
Amerykańskie jednostki specjalne mają powiedzenie: „Poczuj się komfortowo w stanie dyskomfortu”. Dobrze sprawdza się ono także w czasie podróży z dzieckiem.
Rodzina podróżników Silvia i Bart Pogoda dokumentuje swoje wyprawy.Bart Pogoda/www.bartpogoda.com Rodzina podróżników Silvia i Bart Pogoda dokumentuje swoje wyprawy.
Dwuletni Leo Pogoda, który wszędzie towarzyszy rodzicom, też ma już swój aparat.Bart Pogoda/www.bartpogoda.com Dwuletni Leo Pogoda, który wszędzie towarzyszy rodzicom, też ma już swój aparat.
Silvia, Bart i Leo w Nowej ZelandiiBart Pogoda/www.bartpogoda.com Silvia, Bart i Leo w Nowej Zelandii

Pewna dziewczynka zażądała zwiedzania podparyskiego Disneylandu, co wywołało rodzinny zgrzyt w czasie wycieczki do Francji. Dostała więc propozycję: dzień w Disneylandzie albo nowy GameBoy. Granie w „Super Mario Bros.” i wyciąganie się na ławce w muzeum pomogło jej przetrwać muzealną koncentrację przykładów neoimpresjonizmu, która bardzo interesowała jej rodziców.

Gry czy aplikacje wgrywane na tablet nie są w podróży ważniejsze niż tradycyjne rozrywki dla dzieci: czytanie książek, kopanie w przednie siedzenie, szturchanie brata, bieganie do łazienki w samolocie, jedzenie żelków czy patrzenie przez okno. A jednak uzupełnianie tabletu o filmy czy apki stało się dla rodziców środkiem zapobiegawczym, najlepszą odpowiedzią na ciągłe pytanie: daleko jeszcze? Choć to, jak rodzice zorganizują wyprawę, może ukształtować przyszłych reporterów-podróżników, operatorów filmów przyrodniczych, polarników, inżynierów ekspresówek transkontynentalnych czy założycieli pierwszej kolonii na Marsie. A im więcej dziecko będzie jeździć w pierwszych latach życia, tym lepiej oswoi nudę w podróży, dzięki czemu będzie chciało jeździć częściej.

Sporym wyzwaniem przed pierwszą wyprawą jest już samo zrozumienie, z jakimi problemami podróżowanie z dzieckiem się wiąże. I tu się akurat elektronika i internet przydają. Pomagają wyłapać porady innych rodziców – wszystko, co mieści się w pojęciu lifehack, czyli hakowanie życia: jak zapewnić dziecku bezpieczeństwo, co spakować do podręcznego i gdzie są niesamowite place zabaw. Przydają się strony podróżujących z dzieciakami, np. mylittlenomads.com, zawierające sporo informacji, co nas może spotkać podczas wyjazdu.

Inne serwisy ułatwiają organizację wyprawy: minitime.com – szuka się dzięki niemu ocen rozrywek i miejsc do spania pisanych przez rodziców dzieci w podobnym wieku. Albo narzędzie internetowe skiplagged.com, które połączone z Google Flight pozwala znaleźć naprawdę tanie loty (linie lotnicze próbowały im wytoczyć proces, nieskutecznie). Google uruchomiło też funkcję Destinations, która skraca czas planowanej drogi w oparciu o zaproponowany budżet.

Życie w torbie

Fotografowie i podróżnicy Silvia i Bart Pogoda w pierwszym roku życia syna Leo bezproblemowo podróżowali po Skandynawii, Słowenii, byli na Wyspach Kanaryjskich, Azorach i Malcie. – Chyba chcieliśmy sobie udowodnić, że nasz styl życia się nie zmienił tylko dlatego, że staliśmy się rodzicami – śmieje się Bart Pogoda. Teraz Leo ma dwa lata i razem podróżują po Japonii i Nowej Zelandii. Zdjęcia powstają przy okazji, są dokumentacją ich trybu życia.

Za każdym razem trochę inaczej się pakują, ale nie doszli do minimum – kilku małych plecaków – choć spotykają ludzi, którym tyle wystarczy. Pogoda mówi, że dużo problemów kosztowało ich podczas jednej z pierwszych podróży niezabranie ze sobą podgrzewacza do mleka, rzeczy – wydawałoby się dość banalnej. Spakowanie tego, o czym się pamięta (tu pomaga aplikacja PackPoint), w ten sposób, by dobrze wykorzystać przestrzeń wewnątrz torby, jest prawie niemożliwe. Gdy wszystko jest w kilku ciąganych za sobą torbach, regularnie zdarza się, że trzeba je wypakować, by znaleźć jedną potrzebną rzecz. Czteroosobowa amerykańska rodzina, pisząca blog takingontheworld.net, wyliczyła, że na 365 dni w drodze potrzebowali trzech toreb ważących łącznie 50 kg.

Zasada jest taka, że do bagażu podręcznego zabiera się tylko rzeczy potrzebne dla dziecka. Im lżejsza torba, tym łatwiej poradzić sobie na lotnisku. Silvia i Bart biorą zabawki, książeczki o Muminkach i słoniu Elmerze, dużo kolorowanek i iPada z filmami i grami. W roli wyciszającej zabawy dobrze sprawdza się architektoniczna gra „Monument Valley”, w „Mobbles” chodzi o opiekę i zabawę ze zbieranymi na Google Maps (co koresponduje z podróżą) animowanymi stworami. Jest dużo aplikacji sprawdzających się w drodze, np. „Story Dice” nie wymaga umiejętności czytania – z kostek z przypadkowymi symbolami (np. uścisk dłoni, podkowa, koło ratunkowe) układa się opowieść, a „Cobypic” to kolorowanka, którą wypełnia się fragmentami zdjęć z telefonu.

Dziecko może też zabrać mały plecak z zabawkami. W razie opóźnienia w podróży ten plecak często jest zbawienny. Ania Troszkiewicz pozwala swojej trójce dzieci w terminalu odpraw bawić się schowanymi w nim klockami Lego. Troszkiewicz z Jakubem Kusmierzem i dziećmi – sześcioletnim Witem, czteroletnią Miłką i dwuletnim Ursynem – mieszkają w San Francisco. Przeprowadzkę zaplanowali prawie dwa lata temu, kiedy Ursyn miał cztery miesiące, i to wcale nie była dla nich poważna operacja. Na początku założyli, że postarają się zabrać w podróż właśnie minimum rzeczy.

Ze Wschodniego na Zachodnie Wybrzeże jechali samochodem, a ponieważ większość ubrań wysłali wcześniej w paczce, mieli ze sobą – jak to określają – survivalową wersję domu: lodówkę podróżną (pudło mieściło się pod nogami najmłodszego dziecka), nóż, metalowe słomki wielokrotnego użytku i kubki z pokrywką, deskę do krojenia, ręczniki papierowe, hulajnogi, nocnik, minimalną liczbę ubrań na zmianę i nieprzemakalne buty. – Skracaliśmy w ten sposób czas podczas szykowania się rano i sprzątania. Im mniej rzeczy, tym łatwiej się ewakuować, a my wtedy każdą noc spędzaliśmy gdzie indziej – opowiada Ania. Rodzina takim trybem życia wpasowała się w amerykańską kulturę drogi.

Anioł w samolocie

Samochodem czy samolotem najlepiej podróżuje się w godzinach, gdy dziecko śpi. Stewardesy czy stewardzi radzą w sieci, by wybierać miejsca w okolicy silników, bo ich szum usypia. Na niemowlęta podczas startu i lądowania nic nie działa tak dobrze jak karmienie piersią (ssanie pomaga ich uszom, nieprzyzwyczajonym do szybkich zmian ciśnienia). Seatguru.com ułatwia zorientowanie się, jak rozłożone są miejsca w danym modelu samolotu, jak zapakować picie przed kontrolą bagażu i jakie udogodnienia dla rodzin z małymi dziećmi przygotowuje linia lotnicza – część przewoźników zapewnia asystę na lotniskach.

Sen dziecka ma być zbawienny dla współpasażerów, zwłaszcza że w coraz mniej komfortowych warunkach w samolocie (podlejsze jedzenie, mniej miejsca na nogi) sąsiedzi mogą być drażliwi. Rozwój wydarzeń na pokładzie trudno jednak rodzicom przewidzieć. Pogoda mówi, że ich dwuletnie dziecko lepiej niż oni zniosło 10-godzinny lot do Tokio i kolejny 10-godzinny do Auckland.

Choć na portalu lifehacker.com można znaleźć rady, by do samolotu zabierać słodycze i wyposażyć tablety w nieznane gry, podróżujący rodzice twierdzą czasem, że da się i bez technologii, i bez fazy ospałej, która zawsze przychodzi po cukrze. – Staramy się nie bombardować dzieci naszymi pomysłami na spędzanie czasu – mówi o lotach z trójką małych dzieci Troszkiewicz. – My pilnujemy, żeby nie przeszkadzały innym.

Po 16 godzinach jazdy autokarem w Ameryce Południowej czy 10-godzinnym locie z Europy do Azji z rodziną po dorosłym, a co dopiero po dziecku, nikt nie spodziewałby się opanowania (co więcej, bateria w tablecie też tego nie wytrzyma). Ale to rodzic wie, że po wylądowaniu rodzinę czeka jeszcze jetlag: szybka zmiana strefy czasowej spowoduje przesunięcie faz w ludzkim rytmie dnia i nocy. Jeżeli zdecyduje się w ciężkim momencie sprawdzić w sieci, jak sobie z nim poradzić, jedna z pierwszych stron indeksowanych przez Google odpowie mu agresywnie: zmęczone dziecko jest zmęczonym dzieckiem, to minie.

Porada bardziej praktyczna, już od innych rodzinnych blogerów, jest taka: jeżeli przemieszczamy się na zachód (to przypadek podróży do USA Ani, Kuby i dzieci), sytuacja powinna być łatwiejsza. Trzeba spróbować położyć dziecko o tej porze co zwykle w domu, tylko już zgodnie z czasem lokalnym (godzin przybywa). Budzi się je też o zwykłej porze, znów w czasie lokalnym. Większym wyzwaniem jest podróż na wschód (czyli to, co zrobił teraz w drodze do Nowej Zelandii Bart Pogoda z rodziną), gdy godzin w dniu ubywa. Dziecko po wylądowaniu zaśnie później niż zwykle, a trzeba spróbować obudzić je o tej godzinie co zawsze i potem nie pozwolić mu w ciągu dnia spać dłużej. Po kilku dniach powinno się do nowej strefy czasowej przyzwyczaić.

Budulec ten sam

Jeśli nawet małe dziecko szybko odnajdzie się w podróży, problemem może być wyciągnięcie na pierwszą kilkumiesięczną wyprawę przyzwyczajonego do domu kilkulatka. Źle będzie znosić nieprzewidywalność sytuacji. Podróżujący z dziećmi wykupują przed wyjazdem drogie ubezpieczenia. Przeważnie jednak problemem rodziców po dotarciu do mniej lub bardziej egzotycznej lokalizacji jest po prostu znalezienie na Yelp.com (serwis zbierający oceny usług i miejsc) dobrego placu zabaw, a nie np. obserwowanie ewakuacji okolicy z powodu – dajmy na to – pożaru lasu. – Nieważne, czy to są Helsinki czy Suwałki, najpierw należy dać się dzieciom wybiegać, luźno, bez reguł, a potem można zwiedzać – tłumaczy Ania Troszkiewicz. Na pierwszym miejscu w takiej podróży jest bowiem przygotowanie gruntu dla dziecka (sen, kąpiel, jedzenie) i pogodzenie się z tym, że to ono wyznacza tempo, w jakim się podróżuje.

Gorzej, gdy grunt usuwa się spod nóg – np. ginie ukochany pluszak. Pozostaje tylko wyjaśnić dziecku, że kot czy miś pojechali na swoje wakacje. Dłuższe rodzinne podróże powodują jednak, że dzieci z czasem mniej się przywiązują do rzeczy, uczą się, jak przetrwać nudę.

Leo Pogoda tak jak jego rodzice zaczął podróż dokumentować. Ma swój aparat. Zdjęcia trafiają na jego konto na Instagramie: autoportrety, zdjęcia rodziców, obcy ludzie widziani w odbiciach w szybach, w lusterkach. Dzieci Ani Troszkiewicz w drodze stawiają na łatwe do uzupełnienia zapasy lego. Rodzina akurat tak hakuje swoje życie i za pomocą plastikowych klocków przekazuje dzieciom wiedzę, że tymczasowy dyskomfort i nuda nie zabijają kreatywnego myślenia. Ania robi zdjęcia budowanym z lego robotom, domom, zwierzętom. Wiesza je na ścianie i tak przyzwyczaja dzieci do nowego miejsca. Niby w podróży wszystko jest inaczej, ale budulec pozostaje ten sam.

Polityka 16.2016 (3055) z dnia 12.04.2016; Ludzie i Style; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Baby on board"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną