W tym sezonie o Majce jest jak na razie cicho. Wystartował ostatnio w klasyku Liège-Bastogne-Liège, ale kilkanaście kilometrów przed końcem upadł w kraksie. Z rozbitym kolanem dojechał do mety, sklasyfikowano go na początku drugiej setki. Tuż przed Giro pojechał w silnie obsadzonym, pięcioetapowym wyścigu dookoła Romandii. Żeby, jak powiadają w kolarskim żargonie, przepalić nogę.
Zdaniem trenera Zbigniewa Klęka, który odkrył Rafała dla kolarstwa (i który cały czas jest na bieżąco z tym, co się u niego dzieje, mimo że Rafał już kilka lat temu wrósł w zawodowy peleton i w Polsce jest gościem), tegoroczny brak aktywności to rozsądna taktyka, bo w tym morderczym sporcie trzeba się oszczędzać. A wewnętrzne testy w zespole Tinkoff wypadają dla Rafała dobrze. Co oczywiście nie jest żadną gwarancją sukcesu, bo podczas takiego tasiemca jak trzytygodniowe Giro liczą się drobiazgi: – Jak choćby unikanie wypadków i defektów. Albo pogoda, bo Rafał zimna nie lubi, a Giro jest pod tym względem kapryśne – wylicza trener Klęk. Zła pogoda miewa też podczas Giro wpływ na skracanie etapów o strome podjazdy. A Majka to urodzony góral, kapitał buduje właśnie na górskich etapach. Dla niego im ciężej, tym lepiej.
Rachunki do wyrównania
Pozycja lidera grupy to duży komfort, choć i konieczność uniesienia ciężaru oczekiwań. (Zwłaszcza właściciela zespołu Tinkoff, ekscentrycznego rosyjskiego miliardera Olega Tinkowa, który ma w zwyczaju publicznie besztać swoich zawodników za rozczarowujące wyniki i uważa, że na porządku dziennym powinno być rewidowanie ich zarobków w zależności od rezultatów).