Nic się nie stało
Odpaść po karnych, gdy jest się o krok od półfinału mistrzostw Europy, to zawsze boli
Mieli Polacy w tym meczu momenty świetne, mieli słabsze.
Wydawało się, że bezpieczne trwanie do rzutów karnych to jest jakiś pomysł, zwłaszcza, że jeszcze wszyscy mieliśmy w pamięci chirurgicznie strzelane jedenastki w meczu ze Szwajcarią, do tego jeszcze życzeniowe myślenie sugerowało, że to Portugalczycy będą się mylić, bo zagotuje się w nich południowa krew, a Cristiano Ronaldo to już na pewno nie strzeli, dopisując w ten sposób puentę do swojego występu w tym spotkaniu.
Stało się inaczej. Szkoda, że to akurat Kuba Błaszczykowski, największe pozytywne zaskoczenie polskiej reprezentacji w tych mistrzostwach, się pomylił.
Agencja DPA napisała przed tym meczem, że to będzie ćwierćfinał minimalistów i tak to z grubsza przez 120 minut wyglądało. Obie akcje bramkowe były piękne, ale poza tym ataki były raczej ostrożne, obliczone na to, by w razie niepowodzenia błyskawicznie organizować się w obronie.
Może Portugalia po prostu nie miała na ten mecz lepszego planu, jak do znudzenia wrzucać piłki w pole karne, w najczystszym angielskim stylu, a może po prostu ta taktyka, żeby się przypadkiem za bardzo nie odkryć, to nobilitacja polskiej siły, o jakiej już nieraz mieliśmy się okazję w tym turnieju przekonać, czyli błyskawicznego przejścia do ataku.
Powiedzieć, że te mistrzostwa są kuriozalne, to nic nie powiedzieć. Portugalia w regulaminowych 90 minutach zremisowała właśnie piąty mecz we Francji (z pięciu rozegranych) i jest w półfinale. Tym bardziej szkoda, bo okazuje się, że można było zajść w tym turnieju naprawdę daleko stosunkowo niewielkim kosztem, bez eksponowania piłkarskiej finezji – po prostu twardo bronić, przestrzegać taktycznej dyscypliny, harować w obronie jeden za drugiego i przy nadarzającej się sposobności szybko zaatakować.
Zaśpiew „nic się nie stało” przez ostatnich trzydzieści lat przetaczał się nad polskimi stadionami, nadzieje związane z udziałem reprezentacji na wielkich turniejach więdły na dobre po dwóch meczach grupowych, a najbardziej denerwowało to, że nijakość polskiej drużyny sprawiała, że nie byliśmy brani poważnie, a gdy odpadaliśmy, nikt po nas nie płakał.
Teraz było zupełnie inaczej. Nikt oczywiście nie powie, że Polska była najlepiej i najładniej grającą drużyną na tym turnieju, ale postęp jest niewątpliwy. Stali się dla każdego niewdzięcznym rywalem, sami przed nikim nie pękają.
Teraz naprawdę nic się nie stało. A przy okazji stało się coś ważnego. Francuskie Euro było dla polskich piłkarzy walką o podtrzymanie dobrego klimatu wokół reprezentacji, o odzyskanie w pełni zaufania kibiców, przyzwyczajonych do myśli, że nawet jeśli eliminacje do turnieju jakoś wyglądają, to na samych mistrzostwach gramy tak, że już lepiej było nie awansować i nie wystawiać się światu na pośmiewisko.
A tym razem graliśmy na tyle dobrze, że aż szkoda, że na kolejny turniej trzeba czekać całe dwa lata. Bo jakoś jestem dziwnie spokojny, że na mundial do Rosji pojedziemy.