Ludzie i style

Żegnamy się z Rio z uczuciem olimpijskiego niepokoju. Świat też nie stał się lepszy

Rio 2016 / Facebook
I to nie tylko z powodu „koksu” i kilku afer obyczajowych, które wyszły na światło dzienne.

Tym razem nawet sprawozdawcy mający skłonności do patosu unikali wielkich słów. Mniej mówiło się w Rio de Janeiro o szlachetnej rywalizacji, więcej o dopingu i aferach obyczajowych. Świat przez te ponad dwa tygodnie też nie stał się lepszy.

W wiadomościach telewizyjnych doniesieniom z aren olimpijskich towarzyszyły korespondencje z miejsc, gdzie niezmiennie trwają zbrojne konflikty. Ze wschodniej Ukrainy czy z Syrii. Fotografią, którą zapamiętamy z ostatnich tygodni, nie będzie bynajmniej portret któregoś ze złotych medalistów, lecz pokrwawiona twarzyczka małego chłopca wyciągniętego spod gruzów w Aleppo.

Taki jest świat. Aż wierzyć się nie chce, że w czasach starożytnych na czas igrzysk zawieszano spory i wojny. Idea olimpijska przeżywa kryzys nie od dziś, wystarczy przypomnieć rok 1980 (Moskwa) i 1984 (Los Angeles), kiedy to wielkie mocarstwa nawzajem bojkotowały igrzyska, wciągając w to kraje satelickie (polscy sportowcy nie mogli jechać do USA). Ale już w 1976 r. w Montrealu zabrakło, z niewielkimi wyjątkami, reprezentacji Afryki. Tym razem podobnych skandali politycznych nie mieliśmy. Największa afera tegorocznych igrzysk dotyczyła dopingu. Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk zdyskwalifikowani mieli być Rosjanie, do czego ostatecznie nie doszło, decyzję podejmowały bowiem poszczególne federacje, więc reprezentanci wschodniego sąsiada znaleźli się w Rio, choć zabrakło wielu szykowanych na mistrzów.

W trakcie igrzysk też było parę dyskwalifikacji za „koks”, zaś nas w szczególności zabolały „wyczyny” ciężarowców. To żadne pocieszenie, ale znawcy mówią, że w sportach wytrzymałościowych, a do takich należą ciężary, biorą wszyscy lub prawie wszyscy.

Reklama