Odkąd pod koniec XVIII w. na Spitsbergen przybyli pierwsi norwescy myśliwi z zamiarem spędzenia tu zimy, Harald A. Soleim jest pierwszym w historii, który żyje tu samotnie i z dala od osad ludzkich już prawie 40 lat. Do oddalonego o godzinę drogi morskiej Longyearbyen – stolicy wyspy zamieszkanej przez niewiele ponad dwa tysiące ludzi – traper przypływa ze stacji na przylądku Kapp Wijk nie częściej niż dwa razy do roku. W tym roku pojawił się dopiero na początku sierpnia, bo wiosną uszkodził motor do łodzi i trzeba było czekać na nowy kilka miesięcy. Pod biegunem północnym czas płynie wolniej, więc jeśli się nie naprawi usterki w tym, to a nuż uda się w kolejnym sezonie.
Harald – mikrobiolog z Bergen – pojawił się na Spitsbergenie jako 36-latek w 1977 r., żeby spędzić tu rok. Norwegia ma bardzo silną tradycję myśliwską, więc wielu marzyło o strzelaniu do dzikich zwierząt na dzikim lądzie. Harald został na resztę życia, bo – jak mówi – lepiej być kimś na Spitsbergenie niż nikim w Bergen. Tutaj przez lata obrósł na tyle silną legendą, że w 30. rocznicę objęcia stacji król Harald V przyznał mu medal, którego jednak myśliwy nie odebrał podczas uroczystości w Oslo, bo na lądzie – jak się tu nazywa kontynentalną Norwegię – nie był od kilkunastu lat. Wyjeżdżanie to za dużo zachodu, trzeba by zamknąć drzwi, zorganizować jakieś zastępstwo, latać z przesiadkami. To już nie na jego zdrowie. Znajomi i bez tego nazywają go królem Nordfjordu.
Jeden renifer na głowę
Spitsbergen nasiąkał krwią, odkąd Willem Barents zapuścił pierwszą kotwicę u wybrzeży wyspy w 1596 r. Na pierwszy ogień poszły wieloryby, których oleju w XVII w.