„Dylan otrzymał Literackiego Nobla „za stworzenie nowej poetyckiej ekspresji, która wpisała się w wielką tradycję amerykańskiej pieśni”. Uzasadnienie werdyktu Akademii Szwedzkiej trafia w samo sedno. Teksty Dylana, choć odwołują się niekiedy do kanonu literatury powszechnej (poezja Rimbauda, Coleridge’a, Roberta Browninga, powieść „Moby Dick” Melville’a) i zdarza im się wykorzystywać wzniosły język świętych ksiąg albo metaforykę surrealistyczną, nader często wykraczają poza jakikolwiek szablon. To jest rzeczywiście „nowa poetycka ekspresja”, bo Dylan-autor na każdym etapie swojej artystycznej biografii wymykał się prostym klasyfikacjom, zwłaszcza jeśli mieliby ich dokonywać co bardziej konserwatywni mentorzy od literaturoznawstwa. Wpisywał się za to – niemal przez cały czas trwania kariery – „w wielką tradycję amerykańskiej pieśni”. No właśnie, co to za tradycja?
Bob Dylan czuł się (i chyba nadal czuje) sukcesorem pionierów amerykańskiego folku. W 1961 r. zamieszkał na stałe w Nowym Jorku, bo tam najbujniej rozwijała się scena folkowa, a w szpitalu w New Jersey leżał duchowy i artystyczny patron młodego Boba Woody Guthrie, którego chciał odwiedzić i otrzymać coś w rodzaju błogosławieństwa. Warto pamiętać, że nazwa folk jest w Polsce rozumiana nieco inaczej niż w Ameryce, gdzie została wymyślona. U nas folkowcem może być każdy, kto nawiązuje w muzyce do jakiejkolwiek, nawet bliżej niesprecyzowanej, ludowości. Na przykład bracia Golec, Brathanki, a z czasów PRL zespół No To Co. W Ameryce pojęcie folku jako muzyki „ludowej”, rozwijającej się obok lub w opozycji do kultury głównego nurtu, doprecyzował muzykolog i badacz folkloru John Lomax. W komentarzu do wydanego (wspólnie z synem Alanem) w 1934 r.