Kontrowersyjny pomysł na oczyszczenie lekkoatletyki. Kto i po chce czyścić tabele z rekordami?
Prania brudów w lekkoatletyce ciąg dalszy. Zaczęło się od propozycji obecnego szefa Europejskiej Federacji Lekkoatletycznej, Sveina-Arne Hansena, by anulować wszystkie rekordy świata ustanowione przed 2005 rokiem, gdy – jak należy interpretować uzasadnienie resetu – doping był powszechny i bezkarny.
Niektórzy autorzy rekordowych wyników wyrazili żywe oburzenie, zapowiedzieli pozwy w obronie dobrego imienia, a ich nieformalnym głosem został były szwedzki mistrz w skoku wzwyż Patrick Sjoeberg, oznajmiając, że akurat Hansen jest ostatnim, który powinien stroić się w piórka dopingowego etyka, bo będąc organizatorem mityngu w Oslo, brał udział w tuszowaniu dopingu, a zamiana próbek moczu kosztowała od 500 do 1000 dol.
Zanosi się na kolejną sportową operę mydlaną z dopingiem w tle, bo Hansen zapowiedział pozwanie Sjoeberga, a tymczasem dziennikarze już dotarli do innych uczestników lekkoatletycznego życia lat 80., którzy potwierdzają wersję skoczka.
Niektóre rekordy śmierdzą na kilometr
Oczywiście lata 70., a zwłaszcza 80., to czas największego dopingowego rozpasania, czarny okres w dziejach zawodowego sportu, gdy po wschodniej stronie żelaznej kurtyny sterydowy tucz mistrzów odbywał się pod patronatem władzy, po zachodniej była to inicjatywa prywatna – a łowcy dopingu dreptali w miejscu, sporadycznie odnotowując spektakularne sukcesy, jak ustrzelenie kanadyjskiego sprintera Bena Johnsona na igrzyskach w Seulu. Niektóre rekordy z tamtych śmierdzą na kilometr, są rekordami tylko z nazwy, a każdy świadom ówczesnych realiów nie traktuje ich poważnie, wzmiankuje się o nich z konieczności, najczęściej robiąc odpowiednią aluzję co do czasów, w jakich były osiągane.
Inicjatywa Hansena nosi znamiona grubej kreski sugerującej wielkie oczyszczenie, co dla każdego przytomnego obserwatora nie tylko lekkoatletycznej rzeczywistości jest absurdalne, bo 2005 r.