Artykuł w wersji audio
Nie tylko Francuzi przeżywają wybór nowego prezydenta. Emmanuel Macron ma zaledwie 39 lat i jest najmłodszym demokratycznie wybranym przywódcą w historii Francji. W tej informacji chodzi o coś więcej niż metrykę – zapowiada ona rewolucję we francuskim i międzynarodowym życiu politycznym. Pokazał to już słynny pojedynek z Donaldem Trumpem na uścisk ręki podczas spotkania w trakcie niedawno zakończonego szczytu NATO w Brukseli. Zdaniem ekspertów Macron, przejmując kontrolę nad drobnym z pozoru protokolarnym rytuałem, udowodnił, że nadaje się do kierowania mocarstwem.
Uściski dłoni, przepychanki do kamery, uniesione do góry kciuki, memy i komunikaty pełne nienawiści wypełniają scenę teatru współczesnej polityki. Dla większości zwykłych obywateli scenę tę dziś tworzy Facebook, serwis społecznościowy, na którym już blisko 2 mld osób (choć ponad 80 mln profili jest najprawdopodobniej fałszywych) na bieżąco dyskutuje o polityce oraz innych tematach codziennego życia. Każdego dnia ładują do serwisu 300 mln fotografii, każdej minuty publikują pół miliona komentarzy i aktualizują 300 tys. informacji o sobie. Do tego dochodzą filmy, coraz częściej transmisje wideo na żywo, dzielenie się treściami.
Bez Facebooka trudno dziś sobie wyobrazić politykę, życie kulturalne i towarzyskie. W Polsce korzysta z Facebooka 15,45 mln użytkowników, a królem polskiej domeny serwisu społecznościowego jest Robert Lewandowski z ponad 9,1 mln fanów. Ale na Facebooku obecni są niemal wszyscy, nie tylko ludzie, ale i firmy oraz marki handlowe. I tak Mały Głód ma aż milion fanów, przegrywa jednak pod względem zdolności angażowania użytkownika z Kuchnią jogurtową. Politycy plasują się w rankingach Facebooka nieco niżej od nabiału, wygrywa wśród nich niezmiennie Janusz Korwin-Mikke (785 tys. fanów), prezydent Andrzej Duda zajmuje trzecie miejsce (632 tys.), ustępując nieco Zbigniewowi Stonodze (668 tys.).
Przedstawione dane pochodzą z raportu firmy analitycznej Sotrender za kwiecień br. – lektura całego opracowania odsłania niezwykłą mapę polskiej przestrzeni społecznej mapowanej zachowaniami użytkowników Facebooka, czyli zdecydowanej większości dorosłych mieszkańców kraju. Trochę targowisko próżności, trochę sfera publiczna z enklawami poważnej dyskusji, często rynsztok wypełniony produkcją chorych, przeżartych nienawiścią umysłów. A także jeden z teatrów światowej wojny hybrydowej, której stawką są polityczne decyzje wyborców, jedną z broni zaś celowo fałszowane komunikaty.
Facebook staje się więc zwierciadłem współczesnych społeczeństw. Jest też jedną z najważniejszych technologii siebie – miejscem wykorzystywanym przez użytkowników do aktywnego kreowania i kontrolowania swoich wizerunków. To wszystko jednak już wiemy, badacze współczesności i cyfrowego świata wykorzystują Facebook jako zyskujące na wadze źródło informacji o ludziach i społecznościach. Najmniej jednak wiemy o samym źródle, a ta niewiedza coraz bardziej doskwiera.
Ciasteczka Zuckerberga
Wiemy, owszem, że Facebookiem kieruje Mark Zuckerberg, który właśnie skończył 33 lata, czyli tyle, ile Aleksander Wielki miał u szczytu swej potęgi (i u kresu życia). Imperium Zuckerberga warte jest na giełdzie (koniec maja br.) 441 mld dol., w żywej gotówce zarobiło w ub.r. 26,8 mld dol., osiągając zysk netto 10 mld. Do obsługi całego tego gospodarstwa wystarcza 18,7 tys. pracowników. Dla porównania największa sieć handlowa na świecie, Walmart, do wygenerowania zysku 14 mld dol. potrzebuje 2,3 mln pracowników i 485 mld dol. sprzedaży.
Skąd taka różnica? Odpowiedź jest prosta: na Facebooka pracują wszyscy jego użytkownicy, składając się na zysk każdym kliknięciem myszki na odnośnik, każdym „lajkiem”, każdym wpisem i załadowanym zdjęciem. Aktywny użytkownik serwisu spędza w nim dziennie przeciętnie co najmniej 20 minut. Zakładając, że czyni tak jedynie połowa spośród posiadających konta, daje to już ponad 300 mln godzin darmowej pracy każdego dnia.
Liczą się jednak nie tylko działania bezpośrednio w serwisie Facebooka. Na jego zysk składa się także „cyfrowy ślad” zostawiony w innych miejscach cyfrowej przestrzeni, np. w należących do Facebooka serwisach Instagram i WhatsApp. To jednak początek, bo serwis Marka Zuckerberga współpracuje z wieloma innymi firmami zajmującymi się kolekcjonowaniem danych np. o transakcjach handlowych. I tak firma Acxiom przetwarza rocznie ponad 50 bln transakcji realizowanych przez ponad pół miliarda konsumentów na całym świecie. Inny kooperant Facebooka, Datalogix, gromadzi dane dotyczące transakcji handlowych wartych 2 bln dol. To tylko kilka przykładów znacznie dłuższej listy partnerów imperium Zuckerberga.
Ciągle jeszcze nie jest koniec. Korzystając z innych serwisów i witryn, zostawiamy „ciasteczka” (cookies), czyli pakiety informacji o tym, co robiliśmy. Jak sprawdzili analitycy działającego w Serbii zespołu Share Lab, na blisko połowie witryn znajdowały się „ciasteczka” służące Facebookowi. Wszystkie te źródła generują olbrzymie ilości danych gromadzonych w przepastnych serwerach zgromadzonych w gigantycznych centrach przetwarzania. Właściwa praca użyteczna odbywa się właśnie tam i polega na przetwarzaniu danych w taki sposób, by z każdego użytkownika Facebooka uczynić produkt o jak najwyższej wartości.
Algorytmiczne Imperium Facebooka
Produkt, czyli jak najdokładniej scharakteryzowany obiekt. Taki, który może być przedmiotem ukierunkowanych działań marketingowych ze strony firm komercyjnych, a także komitetów wyborczych lub organizacji pozarządowych organizujących kampanie społeczne. O ile dane dotyczące przeciętnego użytkownika/użytkowniczki serwisu warte są 10 centów, to już ich uszczegółowienie o fakt, że osoba ta np. jest w ciąży, podnosi jej „wartość” 15-krotnie. Dalsze uszczegóławianie o zawartość portfela, preferencje konsumpcyjne, poglądy polityczne dodaje kolejnych centów do etykiety z ceną, jaką Facebook przykleja swoim użytkownikom, oferując ich reklamodawcom.
Wygląda to jak targ niewolników, ale odbywa się subtelniej, a całą robotę wykonują robotnicy szczególni – algorytmy, czyli informatyczne procedury ekstrakcji informacji z gromadzonych danych. Wspomniany Share Lab postanowił utworzyć mapę Algorytmicznego Imperium Facebooka. Vladan Joler, jeden z liderów projektu, na pytanie, czy jest Serbem, krzywi się. – Owszem, moje dzieci chodzą w Serbii do szkoły, ale serbska flaga nie wzbudza we mnie emocji. Swoją tożsamość kształtowałem na trzech punktach: Nowym Sadzie, gdzie mieszkałem i mieszkam, Sarajewie, gdzie spędzałem zimy, i Chorwacji, gdzie latem jeździło się nad morze.
Słowem: typowy postnarodowy Jugosłowianin, jakich w Jugosławii wcale nie było tak mało. I dlatego też Share Lab określa siebie jako inicjatywę jugosłowiańską. Jugosławii już nie ma, pozostał jednak stan umysłu, bez którego rzucenie wyzwania Facebookowi nie byłoby chyba możliwe.
Bo Mark Zuckerberg ze swą ekipą nie pomaga zbyt chętnie ludziom chcącym przejrzeć tajemnice jego korporacji. Joler ze swoją ekipą postanowili więc zastosować tę samą metodę, jaką stosuje Facebook, by rozpoznać swoich użytkowników. Analitycy Share Lab przeanalizowali wszystkie dostępne źródła opisujące sposób działania serwisu społecznościowego. Posługiwali się technikami informatycznymi pozwalającymi wyciągnąć dane z internetu, czytali zgłoszenia patentowe Facebooka i oczywiście korzystali z dostępnych opracowań naukowych.
W rezultacie powstała imponująca wielowymiarowa mapa pokazująca, jak indywidualny użytkownik staje się częścią rdzenia fabryki Facebooka o nazwie Social Graph. Odzwierciedla on wszystkie relacje i połączenia między użytkownikami, serwisami itp. i służy właśnie przekształceniu użytkowników w produkt, towar. Im więcej ktoś darmo pracuje, angażując się w różne aktywności na serwisie, tym bardziej potencjalnie rośnie jego wartość. Potencjalnie, bo oczywiście siedzący godzinami prekariusz bez kasy jest mniej wart od milionera, który zagląda na Facebooka przez kilka minut, lecz dysponuje olbrzymią siłą nabywczą.
Prawda gdzieś tam jest
Od kilku miesięcy z Share Lab współpracują Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon zajmującej się ochroną praw i wolności w kontekście cyfrowego nadzoru, i Paweł Janicki, artysta z Centrum Sztuki WRO. – Mapy Algorytmicznego Imperium Facebooka są imponujące, lecz ich złożoność przekracza możliwość percepcji większości odbiorców – zauważa Janicki. W rezultacie najważniejszy komunikat umyka i jest bagatelizowany. – Użytkownicy internetu myślą, że jeżeli kontrolują informacje, jakimi się dzielą na Facebooku, to kontrolują to, co Facebook wie na ich temat. To złudzenie. Choćby dlatego, że w sieci jesteśmy w ciągłej relacji z innymi. Już to wystarczy, by zbudować precyzyjny profil.
Janet Vertesi, socjolożka z Princeton University, próbowała ukryć przed Facebookiem, że jest w ciąży. Wszystkim dalszym i bliższym członkom rodziny zabroniła jakichkolwiek komentarzy w sieci na temat jej stanu, zakupy w Amazon robiła tylko za pomocą kart podarunkowych kupionych za gotówkę. Tak naprawdę udało jej się ukryć dopiero wówczas, gdy zaczęła korzystać z sieci TOR, czyli specjalnego systemu komunikacji internetowej anonimizującego użytkowników. TOR jest wykorzystywany m.in. przez handlarzy narkotyków. Kto korzysta z otwartego internetu, jest cały czas namierzany i profilowany.
– Żeby to uzmysłowić, postanowiliśmy przełożyć wnioski z pracy Share Lab na język namacalnych ludzkich doświadczeń. Historie są fikcyjne, ale oparte na jak najbardziej realnych przesłankach. Pokazujemy więc dziewczynę, która nagle odkrywa, że jej wahania, czy dokonać aborcji z pilnie strzeżonej tajemnicy stają się swoistym towarem, czy pracownika Narodowego Banku Polskiego, który odkrywa, że wiedza o jego poglądach politycznych zaczyna przenikać ze sfery prywatnej do zawodowej – wyjaśnia Szymielewicz. Pomysł zyskał uznanie twórców Biennale Mediów Sztuki Mediów WRO we Wrocławiu i znalazł się w programie najnowszej, rozpoczętej w połowie maja, edycji. Czy projekt się powiódł?
Paradoksalnie miarą jego sukcesu jest to, czego nie udało się osiągnąć – prawda o Algorytmicznym Imperium Facebooka jest tak złożona, że nawet wykorzystanie sprawdzonych wydawałoby się metod narracyjnych tylko w niewielkim stopniu pomaga ją zrozumieć. O wyzwaniu tej nieredukowalnej złożoności Facebooka (i podobnych systemów) mówili także uczestnicy berlińskiej konferencji Re: Publica. I we Wrocławiu, i w Berlinie pojawiła się nowa kwestia: czy sam Facebook jest jeszcze w stanie kontrolować złożoność swoich algorytmów? I czy przez przypadek nie wkraczamy w nowe wieki ciemne, tracąc zdolność rozpoznawania i rozumienia tych elementów rzeczywistości, które mają coraz większy wpływ na nasze życie.
To nie są jedynie akademickie rozważania. Pod koniec maja brytyjski dziennik „Guardian” w cyklu artykułów opublikował tzw. Facebook Files, czyli pochodzące z przecieku dokumenty pokazujące, jak Facebook próbuje radzić sobie z najbardziej oczywistą warstwą swojej działalności – moderowaniem publikowanych treści. Z analiz „Guardiana” wyłania się obraz rzeczywistości wymykającej się coraz bardziej spod kontroli zarówno ludzi, jak i algorytmów mających ludziom ułatwiać pracę polegającą na wyłapywaniu nagannych treści. A przecież krążące po Facebooku treści to jedynie wierzchołek góry lodowej. To, co najważniejsze, kryje się we wnętrzu jeszcze bardziej złożonej algorytmicznej fabryki.
Dzięki międzynarodówce jugosłowiańskich i polskich aktywistów, hakerów i artystów wiemy, jak ta fabryka może wyglądać. Nie mamy jednak pewności, jak dokładna jest narysowana przez nich mapa i gdzie powinny znajdować się białe plamy z etykietami „ubi leones”. Ba, nie mamy nawet pewności, czy jeszcze ktokolwiek nad cyfrowym imperium panuje. Mark Zuckerberg nie jest Aleksandrem Wielkim. I dlatego pożyje dłużej.