Rodzimy rynek gastronomiczny doczekał się kolejnego międzynarodowego sukcesu ze ślimakami w roli głównej. Pod koniec maja tego roku książka „Ślimaka kulinarna podróż – o tym, co zapomniane, a przypomnienia warte” z przepisami autorstwa polskich szefów kuchni, w tym Patryka Dziamskiego i Łukasza Fulary, zdobyła międzynarodową prestiżową nagrodę Gourmand World Cookbook Award. Podczas uroczystej ceremonii w Yantai w Chinach pozycja została uznana za najlepszą na świecie książkę o mięsie.
Laur to zacny, z długą tradycją, bywa nazywany kulinarnym Oscarem. Trudno stwierdzić, czy dzięki temu sukcesowi mięczaki szturmem powrócą na nasze stoły. Na razie większą popularnością w Polsce cieszą się krewetki i inne owoce morza. Ale jeszcze do drugiej wojny światowej tradycja jedzenia ślimaków była u nas bardzo żywa. A według pierwszej zachowanej polskiej książki kucharskiej „Compendium ferculorum albo zebranie potraw” pióra Stanisława Czernieckiego z 1682 r. w XVII w. ślimaki były u nas bardziej popularne niż wieprzowina. Potem popularyzował je m.in. król Stanisław August Poniatowski.
– Tę tradycję zabił głównie PRL. Wtedy właściwie zniknęły z naszych stołów, a przecież były czasy, że jadło się je nawet podczas postu. Dziś brakuje edukacji, ludzie zapomnieli, jak te mięczaki oprawiać i przyrządzać. Ale jestem dobrej myśli – coraz więcej organizuje się temu poświęconych warsztatów. Ślimaki dają spore pole do popisu, bo nadają się nawet do deserów – mówi dziennikarz i krytyk kulinarny Robert Makłowicz.
Takie warsztaty prowadzą dla przykładu warszawskie Le Bistro Rozbrat i mieszcząca się w Krasinie na Mazurach firma Snails Garden, zajmująca się hodowlą mięczaków, ich przetwórstwem do celów kulinarnych, a także produkcją kawioru z jajeczek ślimaków i kosmetyków ze śluzu, który ma zbawienny wpływ na trądzik, rozstępy i zmarszczki.