Artykuł w wersji audio
O Maffashion, jednej z najbardziej rozpoznawalnych polskich blogerek modowych, POLITYKA w całej swojej historii wspominała raptem pięciokrotnie. W czterech przypadkach – co równie wymowne – były to wzmianki w kronice Kuby Wojewódzkiego. Nic dziwnego. Maffashion, czyli Julia Kuczyńska, jeśli już trafia na jakieś czołówki, to w prasie branżowej, związanej z modą i urodą, albo tabloidowej. Z polityką nie była dotąd kojarzona, niespecjalnie też wiadomo, jakie ma poglądy.
W lipcu jednak szeroko omawiano zwłaszcza dwa zdarzenia z jej udziałem: wywiad, w którym wyznała, że w młodości miała kompleksy i wkładała na WF spodnie do kostek. Oraz zdjęcie z demonstracji w obronie trójpodziału władzy, opublikowane na jej Instagramie tuż obok fotografii z sesji dla Diora. Trudno o większy kontrast, ale i o wymowniejszy przykład zmiany, jaka zachodzi w polskiej sieci. I szerzej: w mentalności osobowości internetowych – jak się to środowisko modnie określa. Gdy zatem przeciętni obywatele RP „oddawali wakacje za demokrację”, youtuberzy i blogerzy wychodzili z przypisanych sobie ról na ulice polskich miast.
Foto z demo
Na co dzień eksperci od garderoby, popkultury i kuchni – gdy pokazywali się na protestach, siłą rzeczy zajmowali stanowisko. Wychwalani za to i krytykowani w równej mierze. Narażeni na nieprzychylność niektórych czytelników, ale i reklamodawców, którzy ponad idee cenią polityczną neutralność. „Reklamodawcy zapatrują się na ich społeczne zaangażowanie dwojako – jedni uznają, że poglądy to prywatna sprawa danej osoby. Inni nie chcą, by reklamowały ich osoby w jakikolwiek sposób wyrażające swoje opinie na tematy polaryzujące społeczeństwo” – tłumaczył portalowi Wirtualnemedia.pl Filip Mecner, menedżer gwiazd.
Opinię publiczną bardziej niż odpływ czytelników czy zarobków interesują intencje internetowych celebrytów. Popisują się? Próbują zapunktować? Porwać tłum na barykady? Ile w tym spontanicznego zrywu, ile wyrachowania? Czy fale protestów tak wezbrały, a podziały są tak wyraźne, że może nie wypada nie mieć zdania?
Ale im głośniej się to zdanie wypowiada, tym większa podejrzliwość, czy aby na pewno z przekonania i szczerze. Bo niezręcznie opublikować zdjęcie z wakacji na plaży, gdy inni wrzucają do sieci fotkę z demonstracji. Określenie „lans polityczny” przeżywa dziś w Polsce osobliwy renesans, nawet gdy przełamanie politycznej obojętności wydaje się absolutnie szczere i przemyślane.
W przypadku ludzi sieci na szali leży jednak ciut więcej – reputacja i wiarygodność, budowane w internecie latami w konkretnych, mniej lub bardziej niszowych dziedzinach, zwykle położonych daleko od spraw z pierwszych stron gazet i czołówek serwisów informacyjnych. Część środowiska postanowiła to milczenie jednak przerwać, co w polskich warunkach właściwie nie miało precedensu.
Odstaw ciuszki i piwo
Zaangażowanie blogerów i youtuberów w ostatnie spory polityczne przybierało różne formy, rzadko przypadkowe. Czasem jakoś dopasowane do ich codziennej działalności, czasem subtelne, jak fotografia z protestu, sama w sobie wymowna i niewymagająca dłuższego komentarza. Na zdjęciu Maffashion towarzyszy grupka znajomych. „Jesteśmy! – notuje pod spodem. – Bez rozpisywania się w temacie. Bo to nie miejsce na wypracowanie, ani późniejszą przepychankę z tymi, co mają inne zdanie. Moja wolność słowa, moja wolność wypowiedzi i stanowiska w sprawie tego co się dzieje w NASZYM KRAJU” (pisownia oryginalna). I dalej postulat: „Żadna partia NIE MA MIEĆ WŁADZY NAD SĄDAMI!”.
Fotografia na Instagramie zebrała niespełna 54 tys. polubień i prawie 1400 komentarzy. Wśród hasztagów wymowne #mnieobchodzi i jeszcze wymowniejsze: „masz takie zasięgi, a kiedy to ważne, tylko ciuszki pokazujesz”. Maffashion na chwilę przestała eksponować „ciuszki”, a zaczęła poglądy. Niedawno włączyła się też w kampanię „BohaterON”, honorującą uczestników powstania warszawskiego. Jako ambasadorka akcji namawia do wysyłania powstańcom pamiątkowych pocztówek z podziękowaniami za trud walki.
Z kolei u Kasi Tusk (prowadzi m.in. blog i konto na Instagramie pod wspólną nazwą „makelifeeasier”) przy okazji protestów w obronie sądów pojawiło się uczciwe wyznanie: „Wiem, że nie będę dla wielu z Was obiektywnym głosem, bo na politykę patrzę również przez pryzmat osobistych doświadczeń. Mimo tej świadomości, poczucie obywatelskiego obowiązku nie pozwala mi dziś milczeć. Dziś o 20.00 zapalę swój mały płomyk sprzeciwu i mam ogromną nadzieję, że nie będę sama <3” (prawie 8 tys. polubień i 620 komentarzy).
Zdjęcie, na którym powiewają polskie flagi, Kasia Tusk pożyczyła od Igi Lis, którą w sieci można określić mianem „szafiarki” albo trendsetterki. 17-latka wystosowała na swoim Instagramie emocjonalny apel do rówieśników: „Moja wielka prośba do młodego pokolenia Polaków. Kochani, żyjemy we wspaniałym, wolnym i jeszcze demokratycznym kraju. Ale dziś wolność i demokracja znalazły się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Za chwilę Polska może zamienić się w dyktaturę. Nasze pokolenie nie może milczeć, musimy stanąć w obronie demokracji. To nasz obowiązek” (ok. 4,6 tys. polubień, 129 komentarzy).
Z polityką nie kojarzy się ani moda (wyłączając może tzw. modę patriotyczną), ani na przykład branża alkoholowa. Tomasz Kopyra, bloger i vloger, jest ekspertem w tej drugiej dziedzinie: konsumentem, producentem, autorem własnych receptur. Sam o sobie mówi: piwny maniak, beer geek. Jego kanał na YouTube subskrybuje prawie 100 tys. osób. Stroniących raczej od polityki, więc zdziwienie było spore, kiedy puścił tu półtoragodzinną transmisję z wrocławskiego protestu w obronie Sądu Najwyższego. Wideo wyświetlono prawie 24 tys. razy – to wprawdzie dziesięć razy mniej niż „test piw z Biedronki”, ale całkiem dużo. Relacje z demonstracji na swoim prywatnym profilu na Facebooku (udostępnione wszystkim chętnym) zamieszczała też chociażby Marta Dymek, autorka bloga „Jadłonomia”, jednego z najpopularniejszych w segmencie „kulinaria”.
Wiem, że mało wiem
Ludzie sieci wiedzą, że coś jest nie w porządku, ale nie wiedzą jeszcze, czy i co z tym zrobić. W środowisku od czasu do czasu toczy się rozmowa, czy bloger/vloger powinien zajmować stanowisko w jakiejś ważnej sprawie czy też milczeć, bo żaden z niego autorytet w dziedzinach konstytucji, ładu prawnego, trójpodziału władzy itd. – Kiedy tylko zaczęły się ostatnie protesty, w grupach zamkniętych zaczęły się też dyskusje między blogerami dotyczące tego, jak powinni się zachować – opowiada Katarzyna Czajka (autorka bloga „Zwierz popkulturalny”). – Już sama dyskusja o tym, czy wypada coś napisać czy nie, to nowa jakość. Poczucie, że rozmowa w środowisku jest konieczna, pojawiło się po raz pierwszy.
Momentem przełomowym były zeszłoroczne czarne protesty – zawrzało wtedy i na blogach. – Ale w lipcu nastąpił przełom – dopowiada Czajka. – Bo blogerzy zaczęli się zastanawiać, do jakiego stopnia wypada się dystansować. Naczelna zasada blogosfery: nie piszemy o polityce, została zawieszona.
W opinii części środowiska Maffashion też wprowadziła pewną nową jakość. Blogerki modowe nie wypowiadały się dotąd otwarcie w sprawach politycznych. Nie tylko dlatego, że to nie ich specjalność, ale też dlatego, że Polska to dla nich niejedyny punkt odniesienia. Szafiarki mają wielu widzów zagranicznych, działają globalnie. Taki model pracy wyklucza – a przynajmniej tak to do niedawna funkcjonowało – zaangażowanie w lokalne spory.
Ale w środowisku nie ma jednomyślności, czy należy zabrać głos. W rozmowach bardzo często pada uczciwy argument o niedostatecznych kompetencjach. Bo w przypadku YouTube, żeby zaistnieć, dać się zauważyć w gąszczu, trzeba znaleźć niszę i czymś się wyróżnić. Wybrać temat, dyscyplinę, w której będzie się (w najlepszym razie) ekspertem. Polityka rzadko staje się takim tematem. Co więcej, w blogosferze istnieje przekonanie, że można stracić czytelników nawet nie dlatego, że zajęło się stanowisko w konkretnej sprawie politycznej, ale dlatego, że w ogóle napisało się o polityce.
Jeśli więc ludzie sieci się angażują, to na własne ryzyko. „Marzy mi się Polska w której nie obrzucamy się oskarżeniami i inwektywami, może zaczniemy od komentarzy pod tym wpisem?” – zachęcała Kasia Tusk. Nie do końca się udało. „Nie mieszaj swojego słodkiego profilu z polityką” – pisali co niektórzy. Tomasz Kopyra, bloger od piw, opublikował osobne nagranie, w którym wyjaśniał, „dlaczego babrze się w politykę”. „Nie jestem produktem działu agencji reklamowej czy PR, która powie: tego nie ruszamy. Jestem Tomek Kopyra, mam takie i takie poglądy – tłumaczył. – Wiem, że działam wbrew swojemu wąsko rozumianemu interesowi (…). Ale nigdy nie szanowałem konformistów i oportunistów, którzy dla własnej korzyści trzymają język za zębami, mówią to, co inni chcieliby usłyszeć. To nie jest moja droga”. Jason Hunt, czyli Tomasz Tomczyk, działający kiedyś w sieci pod pseudonimem Kominek, w tekście „Kochanie, nie mów mi, że muszę o coś walczyć” przekonuje z kolei, że nie ma obowiązku ani zajmować stanowiska, ani nawet protestować. „Masz prawo do walki, o co tylko chcesz. A ja mam prawo mieć to w dupie” – puentuje. I to też jest jakieś stanowisko.
W sieci udzielają się politycznie wreszcie ci, którym to ewidentnie pasuje do wizerunku i którzy wychowali sobie czytelników. Na przykład cytowana Kasia Czajka (po publikacji tekstu straciła siedmiu fanów na Facebooku, zyskała dziesięciu). Pisać, co im się podoba, mogą Konrad Kruczkowski (blog „Halo ziemia”) czy Joanna Pachla („Wyrwane z kontekstu”), bo przyzwyczaili do tego swoich odbiorców. Albo duet tworzący pod nazwą „Make Life Harder”. Panowie, słynący z ciętego dowcipu, 21 lipca napisali list do polityków PiS, w którym pouczali, „jak skutecznie i w dobrym stylu wprowadzić dyktaturę”. Po wetach prezydenta opublikowali zaś list otwarty do Andrzeja Dudy (zawierał jedno słowo: „Wow”). Taki głos pasuje tym autorom do konwencji.
Wiele osób, które działają w internecie, wybrało ostatecznie złoty środek. Na blogach i YouTube milczą, ale dzielą się poglądem na prywatnych profilach w mediach społecznościowych.
Bohater mimo woli
Zresztą ludzie sieci nie stanowią żadnej zwartej, jednorodnej grupy. Pod względem poglądów rozstrzał jest tu taki jak w społeczeństwie poza siecią, i dotyczy to zarówno autorów, jak i czytelników. Widać te różnice w samym środowisku – blogosfera nie równa się youtubosferze. Najbardziej uznani blogerzy mają dziś koło trzydziestki i ukształtowane poglądy. Vlogerzy mogą mieć nawet 15 lat mniej i poglądy, jak to się ładnie określa, wolnościowe. Bo przecież już zarabiają, a państwo już im odbiera. Przy czym sporej części polityka nie interesuje wcale (albo jeszcze).
Różny jest wreszcie stosunek do swojego miejsca w sieci, traktowanego coraz częściej jak miejsce pracy. Uważa się, że autor nowoczesnego bloga wycofuje się, bo nie promuje siebie, ale oferuje treści (dlatego mówi się czasem: persona blogowa, ktoś, kto pisze, ale niekoniecznie w pełni utożsamia się z samą działalnością internetową), przeciwnie niż autor vloga, który gra osobowością. W jednym i drugim gronie znajdą się jacyś celebryci, ludzie, którzy wpływają na swoich fanów, podpowiedzą, co kupić, ale i jak myśleć. Czasem mimowolnie i bez takich intencji. – Blogerzy to współcześni bohaterowie masowej wyobraźni, mający wpływ na świat, czyli celebryci – ocenia Karolina Korwin-Piotrowska, obserwatorka i komentatorka show-biznesu, ale też życia publicznego znanych osób, autorka książki „#Sława”. – Niektórzy z nich poprzez zasięgi i przekaz mają realny wpływ na to, co myślą ich fani. Ich wpływ na młodzież jest ogromny. Maffashion czy Kasia Tusk to dla niej postacie, które mówią nie tylko, co nosić, gdzie co kupić, jak urządzić dom, ale na szczęście zaczynają mówić o tym, co jest ważne, poza sukienką czy torebką.
Czajka tonuje: – Moc oddziaływania ludzi sieci na młodych jest duża, ale ograniczona. Jeśli jedyne, co oferujemy, to zdjęcie z demonstracji, to zaangażowanie naszych odbiorców okaże się płytkie. Dla młodych zrobi się więcej, jeśli będzie się do nich mówić językiem wartości i z szacunkiem. Niekoniecznie przekonując ich do swoich racji. Wpływu ludzi sieci nie należy przeceniać.
Ale z pewnością nie należy go też lekceważyć. Tym bardziej jeśli popatrzeć na modę na demokrację jako tendencję internetową. Może się okazać atrakcyjna – jest całkiem, nomen omen, demokratyczna, tania i łatwo dostępna.