Ludzie i style

Odejść z hukiem

Nowe obyczaje pochówkowe

Zamiana prochów w fajerwerki przez brytyjską firmę Heavenly Stars Fireworks kosztuje już tylko od 5 do 20 tys. zł. Zamiana prochów w fajerwerki przez brytyjską firmę Heavenly Stars Fireworks kosztuje już tylko od 5 do 20 tys. zł. John Baker/Cover Images / EAST NEWS
W Ameryce ludzkimi prochami można legalnie wypełnić łuski nabojów albo zestaw ołówków. Podejście do śmierci i pogrzebu ulega właśnie na świecie zmianie.
Bios Urn – urna, z której wyrośnie drzewo.Urna Bios/Solent News && Photo Agency/EAST NEWS Bios Urn – urna, z której wyrośnie drzewo.
Bios Incube, która wysyła na smartfon informacje o stanie sadzonki.materiały prasowe Bios Incube, która wysyła na smartfon informacje o stanie sadzonki.
Pudełko-urna na 240 ołówków z ludzkich prochów.materiały prasowe Pudełko-urna na 240 ołówków z ludzkich prochów.
Ekologiczny kombinezon do pochówku.materiały prasowe Ekologiczny kombinezon do pochówku.
Tatuaż z prochów bliskiej osoby.materiały prasowe Tatuaż z prochów bliskiej osoby.

Artykuł w wersji audio

Keith Richards, gitarzysta The Rolling Stones, pochwalił się kiedyś, że wciągnął nosem trochę prochów własnego ojca. Kiedy Richards, dziś 74-letni, otworzył przed pogrzebem urnę, trochę szarego pyłu opadło na blat stołu. „Miotełką bym go przecież zbezcześcił. Dlatego zmoczyłem palec i wciągnąłem trochę taty przez nos. Jestem pewien, że nadal mnie błogosławi. Resztę rozsypałem wokół drzewa” – doprecyzował. Dziesięć lat temu, gdy opowiadał o tym Markowi Beaumontowi z „NME”, Richards odstawiał właśnie kokainę, bo po upadku z palmy kokosowej (równie znany fakt z jego rockandrollowego życiorysu) zaczął poważniej myśleć o własnej śmierci. Choć nadal trzyma się nieźle i gra koncerty z The Rolling Stones, nie miałby nic przeciwko temu, by własne dzieci po jego kremacji postąpiły z nim tak samo. Takie rockandrollowe odejście, które byłoby podsumowaniem trybu życia Richardsa, uczyniło z niego w pewnym sensie pioniera tego, o czym inni ludzie też zaczynają teraz myśleć. Chcą, by ich śmierć była bliskim odzwierciedleniem życia. – Gdy umierają, chcą być z rodzinami, z ukochanymi zwierzętami, w otoczeniu, które przypomina im o ich życiu. Każdy z nas umiera inaczej, każdy będzie mieć inne potrzeby, których najlepsze hospicjum nie będzie w stanie spełnić – mówi prof. Anna E. Kubiak z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

Może również dlatego zaczyna liczyć się bardziej osobiste pożegnanie rodzin i przyjaciół ze zmarłymi. Pogrzeby zaczynają nabierać coraz bardziej indywidualnego wyrazu, jako dowód sekularnych przekonań, estetycznych preferencji, pragmatyzmu, minimalizmu, a także sposobu na przynajmniej pozorne ujarzmienie najgroźniejszej bestii – lęku przed śmiercią. I przed tym, z czym zostanie pozostawiona rodzina.

Dziadek się wypisał

Choć w Polsce ze śmiercią wiąże się nadal najwięcej tradycyjnych obyczajów i dawnych wierzeń, choć tradycyjna formuła powoduje nawet organizowanie katolickich pochówków osobom niewierzącym, to te pochówki też bardzo się zmieniły. Nastąpiło to przez ostatnie 20 lat i związane jest z funkcjonowaniem nowoczesnych zakładów pogrzebowych, które przejęły większość obowiązków od rodzin.

Trudno oczywiście uogólnić sam stosunek do śmierci w Europie czy Ameryce Północnej. A zjawisk związanych z pogrzebem nie można w prosty sposób wytłumaczyć, bo choć część współczesnych zachodnich kultur minimalizuje kontakt ze śmiercią przez kremacje i szybki pochówek, to inne hołdują rozbudowanym obrzędom funeralnym, a jeszcze inne kładą nacisk na celebrację życia zmarłego, na zaprzeczanie śmierci w trakcie pogrzebu.

Hunter S. Thompson, amerykański dziennikarz i pisarz, był zwolennikiem lewicowej sprawiedliwości społecznej, ale także neoliberalnej retoryki o wolności osobistej, dlatego szczególnie nie odpowiadało mu, że ktoś mógłby decydować o tym, co może zrobić ze swoim ciałem. Thompson powtarzał przez ostatnich 25 lat swojego życia, że czułby się naprawdę uwięziony, gdyby nie miał pewności, że w każdej chwili może popełnić samobójstwo. Planując własną śmierć w 2005 r., 67-letni Thompson poprosił przyjaciół, by urządzili mu takie pożegnanie – jego prochy miały zostać wyrzucone w powietrze z armaty umieszczonej na 50-metrowej wieży na farmie Thompsona w stanie Kolorado. Trzyminutowe wideo z pogrzebu można odtworzyć na YouTube, ale budowa zaprojektowanej przez niego konstrukcji oraz umieszczenie na niej armaty, głośników i wyrzutni białych, niebieskich i czerwonych fajerwerków, na potrzeby prywatnego pogrzebu, nie były kwestią minut i kosztowały 3 mln dol.

Zamiana prochów w fajerwerki przez brytyjską firmę Heavenly Stars Fireworks kosztuje już tylko od 5 do 20 tys. zł. Jeżeli ktoś woli wystrzał pocisku od wystrzału fajerwerków, firma Holy Smoke ze stanu Alabama może zmienić pół kilograma prochów w 100 pocisków do karabinu, 250 naboi do strzelby albo pistoletu. Cena podawana jest tylko zamawiającym, ale drewniane skrzynki na naboje zaczynają się od 100 dol., czyli od ok. 350 zł. Są zniżki dla przedstawicieli służb mundurowych. Jeżeli ktoś wolałby jednak zostać przerobiony na 240 ołówków w drewnianym pudełku, to jest też taka możliwość. Właśnie tyle ołówków można wyprodukować z ludzkich prochów. Tę formę pożegnania zaproponowała parę lat temu brytyjska designerka Nadine Jarvis. Każdy ołówek ma wdrukowane imię, nazwisko i lata życia zmarłego. Ołówki można ostrzyć do wnętrza pudełka, które z czasem zamieniłoby się w ten sposób w urnę. Prochy mogą też zostać wdrukowane w płytę winylową, na którą brytyjska firma And Vinyly wtłoczy wybraną przez zmarłego piosenkę albo nagranie jego głosu. Boing Boing – strona, która specjalizuje się w wyszukiwaniu tego rodzaju nowatorskich rozwiązań – proponuje rozbrajające tłumaczenie, że to nie kurz osiadałby wtedy na igle gramofonu, tylko wujek Frycek.

Tatuaż na pamiątkę

Choć tatuażyści odmawiają mieszania tuszu z krwią, używają czasem połączonych z barwnikiem sterylnych prochów bliskiej osoby. Sam proch z tuszem nawet dobrze się nie zwiąże, bo osiada na jego dnie. A że do wykonania samego tatuażu używa się mikroskopijnych ilości barwnika, to ilość prochów, która trafi do tatuażu, też jest na poziomie mikroskopijnym. Praktyka tatuaży memoratywnych, obecna w studiach w Stanach Zjednoczonych co najmniej od 30 lat, ma więc głównie znaczenie rytualne. Liczy się poczucie, że cząstka bliskiego jest już pod skórą. – Zmienia się wtedy stosunek do zmarłych, bo można z nimi nadal być na co dzień – tłumaczy prof. Kubiak – W Polsce w zakładzie pogrzebowym też można poprosić o malutki relikwiarz z łańcuszkiem, do którego zostaje wsypana mikroskopijna ilość prochów.

Maserati oferuje coś mniej sentymentalnego – ostatnią przejażdżkę włoskim luksusowym samochodem pogrzebowym. Ich ciemnobordowy karawan ma m.in. przyciemniane szyby, dwie niezależnie klimatyzowane przestrzenie, podświetlenie ledowe, czujniki parkowania, wycieraczki z sensorami deszczu, haki na zawieszanie wieńców pogrzebowych oraz krzyż ze stali nierdzewnej, który ekipa z domu pogrzebowego może z modelu G3.0 usunąć. Cena dostępna jest dla zainteresowanych ofertą. Jednak przedstawiciele branży pogrzebowej sami zauważają, że odpalanie fajerwerków, włoskie karawany i barokowy wręcz ceremoniał nie zyskują na popularności, tylko raczej należą już do przeszłości, do pogrzebowej ery wiktoriańskiej. Ludzie mają teraz inne oczekiwania.

Nawet w Polsce do pogrzebów podchodzi się coraz bardziej pragmatycznie, mimo że organizatorzy pochówków nadal podlegają restrykcyjnym rozwiązaniom prawnym. – Wskazanie otoczonego czcią miejsca pochówku jest według mnie ważne. Po rozsypaniu prochy nie należą już do rodziny, tylko do wszystkich, są częścią lasu czy rzeki – tłumaczy obowiązujące prawo prof. Brunon Hołyst z Instytutu Kryminalistyki i Kryminologii Uczelni Łazarskiego. Nie wiadomo też, kiedy w życie wejdą zmiany przygotowane w zeszłym roku przez Główny Inspektorat Sanitarny. Ustawa o cmentarzach i pochówku zmarłych zezwalałaby wtedy formalnie na rozsypywanie prochów, które są obojętne biologicznie, nad morzem i na wyznaczonym do tego terenie na łąkach pamięci. Choć w Polsce nadal niewykonalne jest wciąganie prochów, strzelanie czy tatuowanie się nimi, coraz bardziej popularne staje się lepsze dbanie o środowisko przy okazji organizowanego pogrzebu. Pewnie dlatego, że ekologia wiąże się w tym przypadku z ekonomią, bo koszty tradycyjnego pogrzebu trudno zamknąć w 4 tys. zł państwowego zasiłku. Najbardziej kosztowne są opłaty za ziemię pod grób i opłaty kościelne, w których rodzina zmarłego ma się kierować zwodniczą zasadą „co łaska”.

Urna podłączona do smartfona

W Polsce, według branży pogrzebowej, coraz popularniejsze staje się wkładanie zmarłego do tekturowych trumien (poniżej 100 zł) i poddawanie go kremacji (od 299 do 600 zł, czyli cztery razy taniej niż np. we Włoszech). Już co piąty pochówek odbywa się w ten sposób (POLITYKA 9). Tektura to materiał przyjazny środowisku naturalnemu, więc jest również jednym z rozwiązań, które pasują osobom, dla których ważne będą względy ekologiczne. Choć i tu mogą być wątpliwości, bo razem z celulozą w krematorium palony jest plastik, w który zawinięte zostało ciało. A Jae Rhim Lee, amerykańska artystka, która stworzyła ekologiczny kombinezon do pochówku, w czasie wykładu z cyklu TED twierdziła, że rocznie na świecie w efekcie kremacji do powietrza dostają się ponad dwie tony rtęci z plomb dentystycznych.

Alternatywnym ekologicznym rozwiązaniem, ze względu na aktualne przepisy niedostępnym w Polsce, jest Bios Urn, czyli biodegradowalna urna, z której po kilkudziesięciu latach wyrośnie drzewo. W USA, gdzie ludzie mogą sami wybrać gatunek drzewa, prochy zmarłego w takiej urnie można zakopać we własnym ogrodzie. Kosztuje to 145 dol., czyli ok. 500 zł, plus koszt przesyłki urny z Hiszpanii, gdzie siedzibę ma producent. Firma sprzedaje też za 550 dol., czyli 1,9 tys. zł, Bios Incube – zgraną z telefonem komórkowym minimalistyczną donicę, która wysyła właścicielowi informacje o nawodnieniu sadzonki i temperaturze powietrza. Obserwowanie wzrostu sadzonki w domu, w doniczce, ma być związane z interaktywnym przeżywaniem żałoby. Komplet urządzenia i urny można by opłacić w Polsce z zasiłku pogrzebowego, ale trudno powiedzieć, czy żyjący obywatele takiej możliwości prawnej doczekają.

Na 2023 r. w Seattle zaplanowane jest uruchomienie silosu Urban Death Project, efektu pracy amerykańskiej architekt Katriny Spade i edafolog Lynne Carpenter-Boggs z Washington State University. Silos, który ma złożoną konstrukcję, zostanie wypełniony wiórkami drzewnymi i ciałami zmarłych, które w ciągu dwóch miesięcy zmienią się w nim w kompost. Pisze o tym projekcie „Wired”: „kompostowanie może nie być dla wszystkich, ale jest idealne dla ludzi, którzy chcą się znaleźć w ziemi w najbardziej delikatny i najbardziej dosłowny sposób jak to tylko możliwe”. Choć Gary Laderman, religioznawca z Emory University i autor książki „Rest in Peace”, podziela pogląd, że silos znajdzie sympatyków, dla których niezwykle ważny jest stan środowiska naturalnego, to zwraca również uwagę, jak głęboko zakorzeniona jest potrzeba sprawowania przez rodziny kontroli nad tym, co dzieje się z ciałami bliskich zmarłych. – Bo samo pożegnanie się ze zmarłym jest ważne dla odbycia żałoby, dla 90 proc. Polaków istotne jest więc ostatnie widzenie przy otwartej trumnie. To bardzo charakterystyczne zarówno dla kultury polskiej, jak i amerykańskiej – ocenia prof. Kubiak.

Tajemnice do grobu

Równie ważne jak kwestie ekologiczne wydaje się dziś dobre przygotowanie do pożegnania zmarłego. Ale o döstädning, czyli szwedzkiej praktyce sprzątania na wypadek śmierci, do tej pory wiedziało niewielu ludzi poza Skandynawią. Wiąże się ona oczywiście z filozofią samodzielnego, odpowiedzialnego i zaplanowanego funkcjonowania w północnym społeczeństwie, co ma się też objawiać w tym, jak prowadzony jest własny dom. Szwedzka ambasador w USA Karin Olofsdotter w wywiadzie udzielonym „The Washington Post” tłumaczyła, jak ważną rolę odgrywa to w życiu jej społeczeństwa, bo döstädning jest dla niej prawie biologicznym imperatywem.

Założenie jest takie, że na każdy przedmiot w swoim domu należy spojrzeć i pomyśleć, czy jego wyrzucenie sprawi, że rodzinie będzie lżej po naszej śmierci. To może trwać latami i takie spojrzenie ma być racjonalne i mało sentymentalne, choć podjęte potem działanie jest już bardzo empatyczne: dzieci sprzątającej osoby nie będą pozostawione z trudną decyzją, co zrobić z jej rzeczami. Nie natrafią też na przedmioty bardzo osobiste, z którymi nie powinny mieć do czynienia. O tym zadaniu w książce „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” pisał też nagrodzony Paszportem POLITYKI Marcin Wicha. W Szwecji wyrzucanie posiadanych przedmiotów ma uczynić pozostałe lata życia przyjemniejszymi i wygodniejszymi, co wykłada w małym przewodniku po döstädning Margareta Magnusson. Jej książka ukazała się po angielsku pod tytułem „The Gentle Art of Swedish Death Cleaning: How to Free Yourself and Your Family from a Lifetime of Clutter” i wydana została w ciągu ostatnich kilku miesięcy także w 22 innych językach. Magnusson zaskoczyły dwie rzeczy: otwarcie krajów latynoskich na praktyczne aspekty umierania, a także niechęć wydawców z Europy Wschodniej, którzy tłumaczyli autorce, że sprzątanie po śmierci bliskiej osoby nie jest czymś, o czym się w regionie w otwarty sposób mówi.

Współczesne praktyki oswajania śmierci znajdują również wyraz w zaangażowaniu ludzi pracujących w nowych technologiach. Amerykańska aplikacja WeCroak powiadomieniami na telefonie przypomina o tym, że człowiek umrze. Nie robi nic innego: pięć razy dziennie, o przypadkowo wybranych porach (średnio 36 sekund dziennie) za jedyne 99 centów wysyła wiadomość: „Nie zapominaj, nie unikniesz śmierci”, i proste poetyckie przemyślenie typu: „w grobie nie ma żadnych słonecznych punktów” albo „śmierć jest odległym grzmotem usłyszanym na pikniku”.

Ja nie chciałbym dostawać takich przypomnień. Przecież istota życia polega na tym, że człowiek się nie spodziewa śmierci – mówi prof. Hołyst. Jednak korzystający z tej aplikacji zwracają się do jej twórców o zamieszczanie w niej cytatów, które byłyby bardziej dosłowne, brutalne i które oblałyby ich zimnym potem. Codzienne przełamywanie tabu związanego ze śmiercią jest dla nich coraz bardziej pociągające. Na pewno tak wyrażana współczesna fascynacja odchodzeniem może mieć związek z aktualną socjopolityką w USA, gdzie aplikacja powstała. I trudno się wyzbyć przeczucia, że w Polsce też by się mogła dobrze przyjąć. Ludzi łączy teraz przecież lęk przed tym, że świat może się skończyć, że obecne wartości zostaną pogrzebane, niepewność budzi też brak stabilności ekonomicznej czy nowe wyzwania medyczne. Ale twórcy WeCroak kierowali się czymś zupełnie innym, dlatego dla nich odnoszenie tej aplikacji do znojów życia między Trumpem a Putinem, do codziennych niepokojów jest czymś zaskakującym. Myśleli raczej o ludowej mądrości z Bhutanu, z wymuszających surowsze podejście do własnego istnienia wschodnich Himalajów. O mądrości, która stanowi, że aby być naprawdę szczęśliwym człowiekiem, trzeba pomyśleć o śmierci pięć razy dziennie.

Polityka 13.2018 (3154) z dnia 27.03.2018; Ludzie i Style; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Odejść z hukiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną