Artykuł w wersji audio
Zwykle nauki społeczne, badając problem rozwarstwienia, biorą pod uwagę klasyczne zmienne: rodzina pochodzenia, miejsce zamieszkania, wykształcenie, praca, światopogląd. A stosunek do własnego ciała? To kryterium jeszcze 10 lat temu mogłoby się wydać egzotyczne, ale dziś z całą pewnością już nie. Obraz zewnętrzny współcześnie żyjących Polaków może nam więcej powiedzieć o naszym społeczeństwie niż niejedno badanie statystyczne. Stosunek do ciała wyznacza międzyklasowe, międzypokoleniowe i środowiskowe bariery, tylko częściowo pokrywające się z tymi tradycyjnymi.
Spróbujmy zatem ułożyć, inną niż standardowa, piramidę społeczną. Od razu ujawni się jej oryginalność – będzie bez wierzchołka. Przez wieki to elity władzy i pieniądza dyktowały klasom niższym, jak żyć, jak wyglądać, co jeść, a przynajmniej do czego się upodobniać i do czego aspirować. Dziś w Polsce nie ma nikogo, kto byłby uniwersalnym wzorcem stylu życia, mody czy też stosunku do własnego ciała. Nawet aspirująca do takiej roli Anna Lewandowska ma krytyków. Niewybaczalnie za dużo rzęs – powiedzą kobiety z klasy średniej aspirującej do wyższej, które równie wiele inwestują w urodę. Co ciekawe, po 30 latach transformacji autentyczna elita wpływu rozpływa się w każdym razie po całym pejzażu społecznym.
Ale są grupowe mody, wzory i style. Spróbowaliśmy je odczytać i odtworzyć z kolorowych czasopism, plotkarskich portali i blogów modowych, z rozmów, obserwacji własnych i rozmaitych usługodawców. To będzie trochę przerysowane albo – jak kto woli – wyidealizowane, ale chodziło nam o naszkicowanie najbardziej charakterystycznych postaw wobec własnego ciała.
1. Klasa średnia (aspirująca do wyższej)
Umowną barierą przynależności do tej klasy są dochody rzędu kilkunastu i więcej tysięcy miesięcznie. Dominujący styl wygląda z grubsza tak. Kobieta – żadnych dekoltów. Jeśli mini, to tylko w przypadku jedwabnej, luźnej sukienki na lato. Paznokcie – prawie nigdy z kolorem. Marki – dyskretnie. Szyld dozwolony na torebce oraz okularach, których cena nie schodzi poniżej 3–5 tys. zł. Motto kobiet: ciało składa się z tego, co jem. Dieta: w zdecydowanej większości – wegetariańska albo wegańska.
Mężczyznom za strój służy samochód. Bo już nie zegarek. Zresztą w tej grupie, w przypadku obu płci, to samo ciało jest najważniejszą wizytówką, a nie to, co na nim. Dieta mężczyzn: zwykle mięsna, ale oparta na jedzeniu najwyższej jakości. Eko, bazarowo. Kompletowaniem składników odpowiedniej jakości zajmuje się zwykle żona/partnerka. Ale nierzadko to oni gotują, one chętniej przynoszą coś do domu z pobliskiej wegańskiej restauracji.
Przykład: pani B. (ewidentnie klasa średnia – wyższa), na warszawskim Żoliborzu. Wokół jej domu jest już kilkanaście restauracji wegańskich albo oferujących taką kuchnię. Jest skromnie, ale wcale nie tanio. Dieta wege w tej klasie obowiązuje dlatego, że nie truje. A o ciało trzeba dbać, bo drugiego nie będzie. – Mleko, jajka, zwłaszcza mięso, a już szczególnie kurczak, właściwie nie nadają się do jedzenia – mówi pani B.
Ma alimenty od męża plus alimenty na córkę. Za niskie, jak uważa: uwzględniając pieniądze z wynajmu, łączny miesięczny dochód przekracza 15 tys. zł. Pani B. narzeka czasami u swojego terapeuty, że mąż, świętujący drugą młodość, puścił ją z torbami. Ona ma kilka lat mniej: 50. I to jest dobry okres dla kobiety, choć ciało przestaje być na pierwszym planie i trzeba się z tym pogodzić. Ale ma to swoje dobre strony. Pani B. nie zamierza konkurować o męską atencję z 20-latkami. O ciało jednak dba. Klub fitness – trzy razy w tygodniu. Abonament: 180 zł miesięcznie, w tym zajęcia jogi, plus dodatkowo płatna opieka trenera personalnego. Jeśli nie przyjdzie na zajęcia z trenerem, też płaci.
Miała lekki botoks i jedną korektę koloru ust, bo z czasem blakną, ale bez zmiany kształtu i sztucznego pompowania. Przyjaciółki, kobiety o podobnym statusie i podobnych zainteresowaniach, wyśmiałyby ją, gdyby zobaczyły glonojada. Takie rzeczy są dobre – mówi – dla 30-latek polujących o szóstej rano na siłowniach na zasobnych mężczyzn, pokroju jej byłego męża. A B. na takie patrzy ze współczuciem: niewolnice. Siłownia, kosmetyczka, fryzjer oraz inne rzeczy związane z dbaniem o siebie zajmują pani B. około 10 godzin tygodniowo.
Niektóre ubrania kupuje w drogim sklepie: płaszcze, garsonki, buty. Jakość widać. Ale na przykład T-shirty nosi choćby z Lidla. Dlaczego miałaby przepłacać? Ale – mówi – nie na ubieraniu się, nawet nie na inwestycji w kosmetyki, polega dbanie o ciało. Dbać należy od środka. Dlatego pani B. ma też własnego opiekuna zdrowotnego. Człowiek zajmujący się medycyną tybetańską i chińską (200 zł za spotkanie) przygotowuje dla niej mieszanki ziół i „oczyszcza ją energetycznie”. To ważne. Pani B. powiedziałaby, że mieszka w ciele. Dba o nie tak, jak się dba o dom.
2. Klasa średnia niższa wielkomiejska
Zarobki – zróżnicowane, bo zwykle poza etatem; wiek – późna młodość (czyli tak między 25 a 45). Znaki szczególne: tatuaże spersonifikowane. Jak z obrazem artysty – można rozpoznać po stylu, a ludzie, którzy się na tym znają, od razu odgadną, kto dziergał. W dobrym tonie jest mieć kilka jednego artysty z różnych lat – bo tatuażyści, jak to artyści, mają swoje okresy. Kto się orientuje, doceni.
Makijaż u kobiet jest w złym tonie. Nawet podkład. Za to w większości przypadków – idealnie dopracowane paznokcie. Krótkie, ale intensywne w kolorze. Hybryda. Żadnych diamentów czy szkiełek. Swego czasu chodziły różne kolory na każdym paznokciu, ale teraz już nawet tego nie wypada. Ważna jest biżuteria. Jak z tatuażami – kto spojrzy, będzie wiedział od kogo. Swoistą formą często zmienianej biżuterii są okulary. Za to włosy – tu zdecydowanie najczęściej kok na czubku głowy, zaplątany bez większej dbałości.
Luz obwiązuje też w kroju ubrań. Tylko dobre tkaniny. Pozszywane w Polsce, nie w Chinach – a to ważne. Czasami jest znak firmowy – np. mała ćma, dyskretnie wszyta na karku albo przy rękawie. Czasem nie potrzeba nawet tego. Jak z tatuażem oraz biżuterią, wystarczy spojrzeć i wiadomo. Buty sportowe, ale też nie każde. Zależy od sezonu. Są marki aktualnie poważane (ostatnio była fala na New Balance, ale przeszła) i obciachy.
Mężczyźni do upodobania w podobnym ubiorze, niepoważaniu marek i przesady dokładają pewną potrzebę sterylności. Standardem są ogolone pachy i klatki piersiowe.
Poza tym: siłownia – tak. Joga – tak. Dla obu płci. Podobnie jak u kobiet z klasy średniej wyższej – nie jest problemem, aby połączyć te dwa światy. Wegetarianizm, weganizm – koniecznie, dla obu płci. Stosunek do ciała: pełen poszanowania. Lowen, czyli warsztaty z terapii przez ciało, tantra. Ale do tego może być np. szeroko komentowany transhumanizm, wedle którego ciało jest zasobem ważnym, ale zastępowalnym, i należy je utrzymać w dobrej formie jak najdłużej, nawet ponad 100 lat, a potem przekazać gdzieś dalej zawartość własnego mózgu.
3. Klasa ludowa młodsza (aspirująca do klasy średniej wielkomiejskiej)
Wzorce są w bliskim zasięgu, czyli na Instagramie, Snapchacie, Twitterze, Facebooku i YouTube. Na szczycie jest tam teraz fitfluencerka australijska Emily Skye (magazyn „Forbes” przyznał jej trzecie miejsce na liście najbardziej wpływowych fitfluencerów na świecie): 14 mln followersów (pewnie raczej followerek w wieku od nastoletniego do czterdziestki), 250 tys. płatnych subskrypcji jej programu treningowego F.I.T.
Generalnie rzecz biorąc, 33-letnia Skye zarabia na reklamowaniu ćwiczeń fizycznych, zdrowej diety oraz kosmetyków i butów. Wyróżnia się tym wśród fitnesowych influencerów, że czasami pokazuje pryszcze na buzi, wzdęty brzuch albo oznajmia światu, że chce siku. W związku z tym nie jest już nieszczęśliwą anorektyczną modelką, jaką wcześniej była. Zaświadcza całą sobą, od stóp, przez pupę, brzuch i buzię, że nawet ktoś tak idealny jak ona bywa nieidealny i ma prawo wrzucić na luz, napchać się słodyczami albo nawet urodzić dziecko. Czyli być sobą.
Jednakże zostanie sobą, kimś na wzór Emily Skye czy też polskich topowych fitnessek Ewy Chodakowskiej lub Anny Lewandowskiej, wymaga dwóch rzeczy: morderczej harówy i hartu. To jest regularnego wykonywania ćwiczeń w rodzaju „wspinaczka pozioma Spidermana” lub „łamany scyzoryk”. Lifting pośladków można przeprowadzić szybko, łatwo i bezkosztowo, podążając za trenerką i instablogerką Agatą Zając, która doradza m.in.: wznosy bioder z hantlą i taśmą oporową (10–20 powtórzeń jednorazowo) czy rozciąganie gumy w klęku podpartym (10–20 rozciągań jednorazowo). Są jednakowoż sytuacje, w których żadną hantlą nic nie wskórasz, np. jeśli chodzi o kształt warg, które powinny być duże, jędrne, najlepiej wiecznie niedomknięte i chronicznie błyszczące. Chirurgia może wchodzić w grę.
Tanie to wszystko nie jest, ale po trochu, po trochu da się nazbierać nawet na średniej krajowej. Ważne, żeby człowiek wychodził do ludzi opalony na solarce, z brwiami uczernionymi à la Kardashianka, z rzęsami sięgającymi brwi (doklejonymi, oczywiście), z włosami do pasa wyprostowanymi prostownicą, z paznokciami hybrydowymi wielokolorowymi, z pupą wyćwiczoną i wyeksponowaną obcisłością porwanych fabrycznie szortów. Słowem, by człowiek płci krańcowo żeńskiej jawił się adekwatnym osobnikom płci męskiej jako jednostka naturalna, autentyczna, zajebiście będąca sobą.
Adekwatne osobniki płci męskiej są coraz częściej ofiarami dwóch uzależnień. Pierwsze – od pornografii internetowej wchłanianej od wczesnego dzieciństwa w porcjach nieumiarkowanych. Przypadłość ta ukształtowała ich ideał kobiecego piękna: gładkiego, bezzapachowego, jakby wprost z Photoshopa. Drugie uzależnienie, dotykające już co dziesiątego bywalca siłowni, to bigoreksja lub – bardziej medycznie – dysmorfia mięśniowa.
Jest ona odwrotnością anoreksji, odmianą dysmorfofobii. To niepowstrzymane budowanie masy mięśniowej, choćby była ona już dawno zbudowana. Treningi, ćwiczenia, podnoszenie ciężarów nabierają cech kompulsywności. Ale cóż to znaczy wobec idealnej rzeźby, uzupełnionej brawurowo wystrzyżoną głową i zestawem prowokacyjnie kiczowatych tatuaży (coraz bardziej obowiązkowy motyw patriotyczno-bojowy).
4. Klasa ludowa (nieaspirująca)
Jest wreszcie klasa bodaj najliczniejsza, zarobki poniżej średniej. Nadmierna tusza nie wydaje się tu pierwszoplanowym problemem. Przeciwnie, znajduje ona rozliczne racjonalizacje: że to po lekach, że menopauza i wiadomo, od razu się przywala te kilogramy, że nerwowe czasy, to się podjada, że palenie się rzuciło. Nauka podsuwa poręczne terminy: metabolizm, genetyka. Ktoś pojechał na turnus kardiologiczny, na dietetyczne się zdecydował w kwestii posiłków, ale doszedł do wniosku, że go na tym jedzeniu po prostu cynicznie, finansowo przekręcają, bo już nic, ale to nic nie dawali poza sałatą, żałowali zwykłego chleba.
Według badań zespołu pod kierunkiem prof. Henryka Domańskiego przeciętny Polak – choć nie pogardzi kebabem (mniej aspirujący) i wege-sushi (ambitniejszy) – dostarcza swemu ciału wciąż głównie rosołu i pomidorówki, schabowego i mielonego. Katuje je tłuszczem i cukrem, bo bez zwałów tzw. słodkiego żadne chrzciny, komunie, wesela, stypy w Polsce odbyć się nie mogą.
Nie znaczy to, że klasa ludowa nieaspirująca do żadnej tam szczupłości i fitnessu jest głucha na trendy, zwłaszcza zdrowotne. Więc szpikuje się paralekami (światowe rekordy spożycia), magnezami i potasami, witaminą C (hit jako lek na raka; to oczywiście bujda), wysmarowana wszystkim, co się pojawia w reklamach jako środek na bóle mięśni i stawów. Ta klasa najsilniej wierzy w tradycję, obawia się gieemo, toteż podchodząc do straganu, pyta: truskawki – polskie? Kartofle – polskie? Niepolskiego nie kupuje. Rodzimość produktów spożywczych – według badań konsumenckich – już dwa lata temu awansowała na kryterium równie ważne jak konkurencyjna cena.
A w kwestii zabiegów upiększających? Płeć żeńska: henna na brwi raz na miesiąc, trwała raz na rok/farba raz na dwa miesiące. Płeć męska: włosy umyć raz na tydzień, raz na sześć tygodni – podciąć. Można powiedzieć: naturalność w sensie ścisłym.
Na Szydło czy na Chutnik
Polska się cieleśnie zróżnicowała. Ma to niewątpliwy związek z podziałami materialnymi: bogaci i biedni. Ale też ideowymi: tradycjonaliści i światowcy. Pokoleniowymi, kulturowymi i stylistycznymi: styl na Beatę Szydło (zawsze stosownie na mszę) i styl na Sylwię Chutnik (stosownie i do kuchni, i na bohemiarski bankiet). Można się w tej cielesno-zależnej stratyfikacji dopatrzyć różnic w wykształceniu, rodzinie pochodzenia, miejscu zamieszkania. Jednak przejawia się w niej przede wszystkim kilka globalnych zjawisk naszych czasów.
Po pierwsze – niezwykle istotna rola zewnętrznego wizerunku, zwłaszcza dla grup ubiegających się o awans społeczny. Obowiązek kreowania go. Człowiek – niczym w epoce rokoka – wychodząc z prywatności, przywdziewa makijaż, choćby metaforyczny, lecz tak gruby, że przypomina on maskę.
Drugie zjawisko to charakterystyczna dla naszych czasów hipokryzja. Wszelcy influencerzy i trendsetterzy w ślad za pop-psychologią wołają o luz i naturalność, powstrzymanie od śmiercionośnego perfekcjonizmu. A jednocześnie zaganiają masy do kupowania dóbr i usług, które uczynią ich życie idyllą, a ich samych – ideałami. Są – jak tysiące speców od komercyjnej reklamy – sprzedawcami miraży. Wmawiają, że wraz z nabyciem rzeczy i usług życie, samoocena i samopoczucie człowieka mogą się radykalnie odmienić.
Trzeci wreszcie rys współczesności, jaki objawia się w przemianach stosunku do własnej cielesności, to kult indywidualnego sukcesu. Świat wmawia człowiekowi nieprawdę: jesteś wielki, jesteś wspaniała i silna. Tylko pracuj nad tym, nie odpuszczaj, nie wymiękaj, żadnego luzu, bo przegrasz.
To dobrze, że coraz więcej ludzi po prostu o siebie dba – zwłaszcza z punktu widzenia lekarzy. Ale też pojawia się coraz częściej efekt uboczny: kompulsywny, obsesyjny stosunek do ciała. On z kolei gwarantuje jakiś rodzaj zaburzeń psychicznych: od narcyzmu po depresję. Czyżby zatem wkrótce należało spodziewać się zwrotu w stronę duszy? Świat na pewno coś nowego wymyśli do sprzedania i w tej dziedzinie. Lifting emocji – pięć sesji, a odzyskasz równowagę, ceny konkurencyjne. Wyładuj agresję, nowa sala treningowa, ćwiczenia z indywidualnym coachem i asystentem profesjonalnie przyjmującym ciosy. Podciągnij się intelektualnie: nowe synapsy, nowe możliwości; sprzedaż hurtowa i detaliczna…
Żarty żartami, ale to już po części się dzieje. W klasach aspirujących prywatne sesje psychoterapeutyczne są na takim samym porządku dziennym jak akupresura czy masaż. Standardowymi technikami masażu duszy pozostają książka, teatr, kino, koncert, kawa z przyjaciółmi. Ale generalnie człowiek wydaje się coraz ciekawszy siebie niż świata. Coraz bardziej skupiony na sobie. Szkoda, bo w końcu natura stworzyła nas jednym z najbardziej społecznych gatunków. A kultura, którą stworzyliśmy, nakazuje rywalizować, grać, ścigać się, udawać. Kilka godzin dziennie na pielęgnowanie swoich własnych piórek? Daleko homo sapiens z taką obyczajowością nie zajdzie. Ale na kompletnym, ludowym luzie też się nigdzie nie zajedzie.
Na to, jakie ciało dostaje się od losu, człowiek nie ma żadnego wpływu – mawiał Witold Gombrowicz, człowiek rasowy i klasowy, intelektualista – elegant, koneser ciał kobiecych i męskich. Ważne jest, co z nim zrobi. Chciałoby się dodać: byle tylko nie przesadził.