Najlepsza polska tenisistka od jakiegoś czasu konsekwentnie osuwała się w rankingu, przegrywała z kłopotami zdrowotnymi oraz z rywalkami młodszymi już o całe tenisowe pokolenie: silniejszymi, głodnymi zwycięstw, bardziej zdeterminowanymi wizją przebijania się do ścisłej czołówki, gdzie czekają sława, chwała i wielkie pieniądze. Czyli tam, gdzie Radwańska była jeszcze niedawno.
Za wcześnie na sportową emeryturę
Kończy z tenisem, nie mając jeszcze 30 lat, co musi być dla niej osobistym dramatem, gdyż ten wiek to jeszcze grubo za wcześnie na sportową emeryturę. Ale prawa rządzące tenisowym światem kobiet, czyli prymat siły, biegania do upadłego oraz odcinania kuponów do serwowania z prędkością światła, nie były napisane dla Radwańskiej. Romantycznej opowieści o wyjątkowo zdolnej dziewczynie z Krakowa, poprowadzonej na tenisowe salony poprzez chów w rodzinnej manufakturze o wbrew ogólnopolskiemu tenisowemu marazmowi, nie udało się spuentować żadnym spektakularnym sukcesem, czyli zwycięstwem w wielkoszlemowym turnieju. Najbliżej była w 2012 r. w Wimbledonie w meczu z Sereną Williams, gdzie znów – wygrywając seta – wlała nadzieję w serca tych, którzy przychodzą na korty po to, by zobaczyć zwycięstwo kunsztu i sprytu, a nie znany wzór „siła razy ramię”.
Czytaj także: Światowe sukcesy polskich tenisistów
Dziękujmy Radwańskiej, bo jest za co
Odbijanie się od ścian stawianych przez rywalki, które miały do gry na takich twardych warunkach zdrowie i predyspozycje fizyczne, musiało być dla niej frustrujące. Stąd pewnie brała się niekiedy podczas meczów ta mowa ciała, pełna rezygnacji i bezsilności, interpretowana potem przez domorosłych znawców jako przedwczesne wywieszanie białej flagi. I wylewający się zaraz potem jad: że jej się nie chce, że nie ma ambicji, że jej nie zależy, że nasycona zarobionymi na kortach oraz w reklamach milionami nie pamięta samej siebie głodnej.
Nieumiejętność owijania w bawełnę, w tym przede wszystkim nieprzemyślana puenta klęski na igrzyskach w Londynie – że nic się nie stało, bo to z tenisowego punktu widzenia mało znacząca impreza – na pewno popularności jej nie przysparzały. Na szczęście teraz chór kibiców mówi zgodnie: dziękujemy. Bo jest za co.
Czytaj także: Agnieszka już nie zagra