Jak ludziom uświadomić, że zmiany klimatyczne faktycznie zachodzą? Jak ich przekonać, że ponoszą za ten stan rzeczy niemałą odpowiedzialność? I jak namówić do modyfikacji nawyków, które szkodzą im i środowisku wokół? „Zrób z tego sprawę osobistą” – radzi amerykański magazyn „Wired”, dodając, że popularne poglądy negujące globalne ocieplenie czy szkodliwość plastiku świadczą dobitnie o dość już powszechnej ignorancji. Ludzkość, niestety, nie zaśmieca sobie głowy śmieciami.
Z tezą magazynu „Wired” mogliby się zgodzić autorzy portalu Nauka o Klimacie (z dopiskiem „dla sceptycznych” w podtytule). W jednym z tekstów dr Adrian Wójcik z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu tłumaczy, że wiara w zmiany klimatu to jedno, a świadomość, że dotkną nas osobiście – to drugie. Zagadnienia z tego zakresu, skomplikowane nawet dla ekspertów, dla ogółu wciąż są abstrakcyjne i trudne do przełożenia na zwyczajną codzienność. Polsce przecież nic nie zagraża, poza smogiem inne współczesne zarazy trudno dostrzec gołym okiem. A czy kogoś porusza, że średnia temperatura Ziemi się podnosi i jest najwyższa od 125 tys. lat? Albo że gdzieś na dalekim Pacyfiku dryfuje sobie wyspa odpadków o powierzchni pięciu Polsk?
Praktyków filozofii zero waste z pewnością tak. Sami zabierają się do sprawy niejako od drugiej strony: porządkują najbliższe otoczenie i działają lokalnie, żeby w efekcie przysłużyć się planecie. A przynajmniej nie szkodzić jej tak, jak to robi jej statystyczny mieszkaniec.
Pierwsze zielone pokolenie
Idea zero waste – ujmując rzecz obrazowo – polega z grubsza na tym, żeby własne śmieci z całego roku pomieścić w jednym małym słoiku. To wariant najbardziej radykalny i najtrudniejszy.