Zaczynali w małych klubach w okolicy Londynu, które prędko okazały się za małe. Dziewczyny mdlały, w chłopców wstępowała dzikość, rozszalały tłum fanów wyzwalał z siebie zwierzęcą energię. Jak powiedział niegdyś Tom Wolfe: „Beatlesi chcą potrzymać cię za rączkę. Stonesi chcą spalić twoje miasto”. Gdy w 1964 r. wyszli na scenę w Hadze, emocje sięgnęły zenitu. Zapanował chaos, w powietrzu latało dosłownie wszystko, czym tylko można było rzucić, fani próbowali wedrzeć się na podium, bili się z policją, polała się krew. Zdemolowano całą salę. Koncert przerwano po 10 minutach. Ot, kolejny dzień w pracy.
Czytaj także: Niedawny spór o wysokie ceny biletów na koncert Stonesów
Stonesi nie zapadli w stan kryptobiozy
Od tamtych czasów minęło sporo lat. Stonesi stali się instytucją, przetrwali każdy możliwy kryzys, jaki może spotkać grupę muzyczną, nie zniszczyła ich sława, nie zabiły narkotyki. Wydali 30 studyjnych płyt, zagrali tysiące koncertów na każdym kontynencie prócz Antarktydy. Pożądani, masowo zaczęli występować na gigantycznych stadionach. W prawdziwie światową trasę ruszyli ostatni raz w 2005 r. – w ramach Bigger Bang Tour zagrali aż 147 koncertów w dwa lata. To właśnie wtedy Keith Richards spadł z palmy na wyspie Fidżi, w skutek czego musiał przejść operację mózgu. Jak stwierdził: „Przejście na emeryturę to samobójstwo. To niemal jak harakiri. Mam zamiar dożyć setki i przejść do historii”. Woli przetrwania mogłyby się od niego uczyć nawet osławione niesporczaki, które być może przetrwały katastrofę izraelskiej sondy Beresheet i w stanie utajonego życia, tzw.