Najpierw w Chinach na mistrzostwach świata w koszykówce nasza reprezentacja pokonała Rosjan 79:74 i jest jedną z ośmiu najlepszych w tym turnieju. Ponad pół wieku czekaliśmy na taki wynik. Wieczorem świetny humor kibiców miał być podtrzymany przez piłkarzy, ale w eliminacjach Euro 2020 Polska zasłużenie straciła pierwsze punkty ze Słowenią w Lublanie. 0:2 nie wystawia dobrego świadectwa kadrze Jerzego Brzęczka.
Czytaj też: Kosz radości. Polacy w najlepszej ósemce mistrzostw świata
Słoweńcy nie mieli tajnej broni
Po czterech zwycięstwach to była porażka w mizernym stylu. Nawet piłkarze i nieskory do samokrytyki Jerzy Brzęczek nie szukali usprawiedliwień. Okazuje się, że Słoweńcy żadnej tajnej broni nie przygotowali na piątkowy wieczór. Nasi zawodnicy byli w teorii przygotowani na ich sposób gry, ale teoria przegrała z boiskową praktyką. Nawet gdyby gol Kamila Grosickiego w drugiej połowie został uznany (bo najprawdopodobniej chwilę wcześniej odgwizdanego faulu Roberta Lewandowskiego nie było), to i tak nie można tłumaczyć przegranej błędem sędziego.
Z ostrzejszymi komentarzami trzeba się wstrzymać do poniedziałku. Na Stadionie Narodowym Polska spotka się z Austrią nakręconą strzelaniną, którą urządziła Łotwie (było 6:0). Być może był to ten jeden słabszy mecz Polaków, który zdarza się nawet najlepszym. Dobrze by było. Widowisko, jeżeli w ogóle można użyć tego słowa, było mizernej jakości, a Polacy jeszcze obniżali jego jakość.
Nasza reprezentacja potykała się o własne nogi, zwłaszcza w obronie. Z przodu znów oglądaliśmy szarpiącego się Lewandowskiego, bo na podania kolegów nie mógł liczyć.